Lodówka Marshalla nadchodzi

Na facebookowym profilu lodówek Marshalla pojawił się news, na który wielu czeka z niecierpliwością. Pierwsze, gotowe lodówki zeszły z linii produkcyjnej i za jakiś czas trafią do pierwszych użytkowników w USA. Anglia i Australia dostanie lodówki początkiem przyszłego roku. A kiedy przyjdzie czas na Polskę? Raczej nie prędko.
Jakiś czas temu ogłoszono też pakowność Marshallowych lodówek. Jedno takie cacko pomieści 36 małych puszek + 18 dużych + 28 butelek piwa + 8 butelek wina. Wystarczy :) 

Orange coś knuje…

Orange zamieścił na swojej stronie internetowej tajemniczy news. Trwają prace nad kolejnym innowacyjnym produktem, który, z założenia, ma rzucić gitarowy światek na kolana. Po wprowadzeniu do obiegu serii miniaturowych lampowych wzmacniaczy Terror czy dziwacznego wzmacniacza OMEC  fachowcy Orange wpadli na coś nowego.
Co to będzie? Tego dowiemy się dopiero 24 stycznia przyszłego roku na targach NAMM 2013. Poczekamy, zobaczymy.

Pokrowiec na kolumnę gitarową Big Pack

Niedawno moja sprzętowa rodzinka powiększyła się o kolumnę gitarową Marshall AVT 112. Jako, że planuję ją przewozić i przechowywać w różnych nieprzychylnych dla sprzętu warunkach postanowiłem zamówić dla niej stosowne ubranko. W przeszłości zamawiałem pokrowce polskiego producenta Big Pack, z których jestem zadowolony do dzisiaj, dlatego ponownie wybrałem pokrowiec tej marki.
O pokrowcach Big Pack pisałem obszernego posta w marcu. Czy coś się zmieniło od tego czasu? Jedyne co zauważyłem to brak firmowych metek  – może im się skończył zapas? Reszta bez zmian – wciąż porządna jakość, dopracowane detale, przyzwoita cena i krótki czas realizacji zamówienia.
Po poprzednim poście dostałem dość dużo maili odnośnie tych pokrowców, więc korzystając z okazji chciałem wyjaśnić pewną kwestię. Nie jestem producentem tego sprzętu, a jedynie jego użytkownikiem. W sprawach konkretnych pytań nie związanych z użytkowaniem pokrowców proszę kontaktować się bezpośrednio z producentem.

Tim Armstrong z Rancid sygnuje gitary Gretsch

Niezbyt często zdarza się, że punk rockowi muzycy sygnują swoim nazwiskiem gitary. Niedawno zrobił to Tim Armstrong z grupy Rancid – muzyk owszem znany i zasłużony, ale do czołówki punkowych gitarowych wymiataczy raczej bym go nie zaliczył. Jednak nie chodzi tu przecież o technikę, a związek z marką, a Tim od lat pojawia się na scenie z wiosłem marki Gretsch w dłoniach. Zresztą Tim ma już na swoim koncie sygnowane modele elektro-akustycznego Fendera, więc nowicjuszem w tajemniczej krainie sygnatur nie jest.
Tym razem Tim sygnuje swoim nazwiskiem dwa modele gitar elektrycznych GretschG5191 - Tim Armstrong Electromatic Hollow Body oraz G5191 - Tim Armstrong Electromatic Electromatic Hollow Body z tremolo Bigsby. Obie gitary wyposażono w dynamiczne pickupy “Black Top” Filter’Tron, klucze Grover i pozłacany osprzęt. Gitary różnią się jedynie występowaniem praworęcznego tremolo B60G Bigsby. Co ciekawe, tremolo pozostaje praworęczne nawet w modelu gitary dla leworęcznych gitarzystów, co jest podobno życzeniem Tima Armstronga. Gitary dostępne są w matowej czerni i nowym kremowo białym odcieniu Man Salmon.
Cena takiej gitary w Polsce plasuje się w okolicach 5000zł, co sprawia, że raczej nie jest to instrument dedykowany dla młodych punkowców zainspirowanych postacią Tima Armstronga.

Orange Jim Root #4 Terror Head - mały ale mocarz

Jakiś czas temu Orange wrzucił do sieci prezentację video heada Jim Root #4 Terror Head z dedykowaną do niego paczką 2x12, o których pisałem w lutym. Co ciekawe na prezentacji sygnowany przez Jima Roota sprzęt ogrywa ktoś inny, ale i tak trzeba przyznać, że headzik brzmi elegancko.

Głowa jest już dostępna w Polsce w cenie około 2400 zł. Dość sporo jak na sprzęt o mocy 15W.

Stomp-Head 4.High Gain – kolejny podłogowy head Taurusa

Parę miesięcy temu pisałem o nowatorskim pomyśle na gitarowe heady, które produkuje polski Taurus. W sieci pojawiły się niedawno nowe prezentacje video, pokazujące najnowszą podłogową głowę z serii stomp czyli Stomp-Head 4.High Gain - wzmacniacz dedykowany do cięższych odmian gitarowego grania.
Co do specyfikacji technicznej, to Stomp-Head 4.High Gain to 70W mocy, dwa kanały (clean, lead), trzy rodzaje brzmienia (clean, crunch, lead) z możliwością dopalenia boost przy solówkach, pętla efektów oraz dwa tryby pracy – na scenę i do studia.
Możliwości, jakie oferuje high gainowy Stomp-Head w metalowej muzie możecie zobaczyć w poniższym video.



Orange PPC 412 Compact – nowa, zgrabniejsza paczka 4x12

Transport kolumny gitarowej 4x12 nie jest najprzyjemniejszą rzeczą w życiu gitarzysty. No chyba, że regularnie odwiedza się siłownię i jeździ wszędzie mini vanem. Dla gitarzystów, którzy nie spełniają powyższych warunków, a chcieliby podłączyć swojego heada pod kolumnę z czterema głośnikami Orange przygotował coś specjalnego. Orange PPC 412 Compact to nowa wersja klasycznej paczki 4x12, z tym, że mocna ją odchudzono.
Według danych podanych przez producenta, PPC 412 Compact waży niecałe 32kg, czyli aż 18kg mniej niż klasyczna paka Orange. Jest też 8cm niższa, 7cm węższa i 1cm płytsza. Te parę centymetrów ważyło aż 18kg? Nie sądzę. W PPC 412 Compact znajdziemy inne głośniki niż w oryginale. Celestion Vintage 30 zastąpiono autorskimi głośnikami Orange 12” i to pewnie głównie wpływa na wagę kolumny. Pod względem konstrukcyjnym według producenta nie ma istotnych różnic. Łącznie z zamkniętym tyłem, który występuje w obydwóch kolumnach.
Szperając po zagranicznych sklepach okazało się, że Compact 412 będzie sporo tańszy od pierwowzoru. Ciekawe tylko, czy brzmienie będzie porównywalne do klasycznego Orange PPC 412?

Laboga Way Of Sound – polskie kable z górnej półki

Litza, twórca Luxtorpedy, jednego z najgłośniejszych polskich gitarowych debiutów ostatnich lat, a zarazem stary gitarowy wyjadacz i sprzętowy freak w jednym z najnowszych wywiadów stwierdził, że Laboga Way Of Sound to kable najwyższej światowej klasy, do których ma pełne zaufanie. Opinia odważna, więc z tym większą ciekawością sięgnąłem po gitarowe kable z logiem wrocławskiej firmy. Zwłaszcza, że miałem kiedyś okazję zagrać koncert na headzie Laboga Mr. Hector, który brzmiał wręcz fenomenalnie i sprawił, że zacząłem darzyć markę Adama Labogi ciepłym uczuciem.
Laboga Way Of Sound jest serią ręcznie produkowanych high-endowych kierunkowych przewodów gitarowych.  Stąd właśnie wzięła się nazwa, gdyż kierunkowość ma za zadanie poprawić jakość uzyskanego dzięki kablowi brzmienia. Co do części składowych, to Laboga stawia na jakość – miedź beztlenowa z dodatkiem srebra, pleciony ekran, zewnętrzna powłoka wzmacniająca przewód oraz podwójne gumowe zabezpieczenia obok wtyka zabezpieczające go przed złamaniem. Kabel wyposażono w dwa wtyki jack amerykańskiej marki G&H Industries oraz rzep do spinania przewodu.
Kabel wykonano bardzo solidnie. Zewnętrzna osłonka i dodatkowe zabezpieczenia przy wtykach sprawiają, że nie ma co się obawiać, że podczas gry spotka nas jakaś przykra niespodzianka. Metalowe wtyki także sprawiają wrażenie niemalże pancerne. Przewód jest dość sztywny, dzięki czemu łatwo go zwinąć i nie robią się na nim pętle przeszkadzające w jego składaniu. Co do brzmienia, to muszę przyznać rację Litzie. Dźwięk uzyskany dzięki kablowi Laboga Way Of Sound jest czysty i pełny. Nie słychać żadnych przydźwięków ani brumienia, a sygnał nie traci niczego cennego. Po prostu porządny kabel!
Kable Laboga Way Of Sound można znaleźć w dilerskich sklepach muzycznych albo kontaktując się bezpośrednio z producentem. Przewody robione są na zamówienie, dlatego też można sobie je skonfigurować dowolnie do swoich potrzeb. Z czystym sumieniem mogę Wam taki kabel polecić –chociaż do najtańszych nie należy.
 
Zalety:
- brzmienie
- solidne wykonanie
- polska marka

Wady:
- bazowanie na gotowych komponentach
- dość wysoka cena

Czytaj bloga na Facebooku

Dzisiaj założyłem konto bloga na Facebooku. Klikając TUTAJ, możecie śledzić moje wpisy oraz wygodniej je komentować poprzez Wasze fejsbukowe profile. Zapraszam do lajkowania fanpage'a dogitary.blogspot.com na fejsie.

Electro-Harmonix Crying Tone Wah – nowa jakość kwakania

Nowa kaczka EHX to jeden z dziwniejszych pomysłów na efekt gitarowy, z jakimi ostatnio się spotkałem. Po wielu latach produkcji klasycznych efektów wah, EHX wpadł na pomysł, jak można zmienić, a być może nawet i ulepszyć, konstrukcję urządzenia. Przede wszystkim nowa kaczka nie ma części ruchomych. W sumie to cała jest ruchoma – ma zaokrąglony spód, dzięki któremu bujając całym efektem uzyskujemy brzmienie wah.
EHX Crying Tone Wah wygląda bardzo futurystycznie –co niekoniecznie mnie przekonuje. Nowoczesny jest też mechanizm, który wykrywa aktualne położenie kostki i wpływa na brzmienie. W moim przypadku, gdy najczęściej swój pedalboard umieszczam pod kątem opierając go na statywie mikrofonowym jest to zupełna dyskwalifikacja, ale dla wielu to nie będzie problemem. No i apropo pedalboardu, nowa kaczka EHX jest ruchoma, więc zamontować jej na stałe w pedalboardzie się nie da.
Każda nowość ma swoje wady i zalety. Mi w zupełności wystarczy klasyczna konstrukcja waha, ale rozumiem tych gitarzystów-gadżeciarzy, którym na wieść o takim nowatorskim efekcie już błyszczą oczy i nerwowo drżą dłonie.

Chaos – ręcznie składane polskie efekty gitarowe

Ludzi, którzy w Polsce samodzielnie składają efekty gitarowe nie brakuje. Ale takich, którzy chcą tworzyć autorskie efekty pod własną marką wciąż jest niewiele. Nową twarzą na polskim rynku efektów gitarowych jest Chaos z Bytomia, efekty własnoręcznie składane przez Karola Kęsy – elektronika i gitarzystę.
Pomysł jak zwykle zrodził się z ograniczonego budżetu. Zagraniczne butikowe kostki to często wydatek, na który ciężko sobie pozwolić. Z kolei produkowane masowo tanie produkty chińskich marek nie spełniają oczekiwań wymagających gitarzystów.
Założeniem Chaosu jest stworzenie efektów wysokiej jakości, które będą atrakcyjne cenowo. Jedynym sposobem, żeby to osiągnąć jest rezygnacja z pośredników. Efekty sygnowane logo Chaos są dostępne jedynie bezpośrednio od producenta, który nie narzuca sobie dodatkowej marży, a fakt, że wszystko składa własnoręcznie dodatkowo ogranicza koszt produkcji. Chaos bazuje na komponentach wysokiej jakości – między innymi gniazdach jack marki Neutrik czy przełącznikach 3PDT true bypass. Fakt, że efekty składane są własnoręcznie pozwala na dowolne modyfikacje efektów. Każdy produkt Chaos objęty jest 24 miesięczną gwarancją i „dożywotnim” serwisem.
W kwestiach designu, efekty Chaos zbliżone są do klasycznych kostek MXR. Co do brzmienia, to jeszcze nie miałem styczności z produktami tej marki, więc w tym temacie się nie wypowiem. Na razie w ofercie znajdziemy efekty typu overdrive, bramkę szumów i zasilacz do efektów gitarowych.

Kable Soundstage – polska produkcja, zagraniczne komponenty

Pozostając w temacie kabli gitarowych produkowanych w Polsce nadszedł czas na pochodzącą z Włodawy firmę Soundstage. Wprawdzie nie są oni typowym producentem okablowania, ale składają ręcznie swoje produkty z gotowych, wysokiej klasy komponentów – niemieckich przewodów instrumentalnych Sommer oraz wtyków Neutrik z Liechtensteinu. Autorskim elementem, który wyróżnia kable Soundstage od innych, jest dołączane zapięcie kabla na rzep z logiem firmy.
Kable Soundstage występują w trzech wariantach: Economy, Standard i Hi-End, które oprócz ceny różnią się wykorzystanymi w nich składnikami – typem przewodu Sommer i rodzajem wtyków od Neutrika bądź Reana w kablach ekonomicznych.
Jakość wykonania kabla nie budzi żadnych zastrzeżeń. Cały przewód złożony jest starannie i nie różni się od markowych, produkowanych seryjnie kabli. Wszystkie lutowania wykonano cyną z domieszką srebra. Przewód Sommer – w przypadku mojego kabla Sommer Cable SC Spirit XXL – jest dość gruby i mocny. Z zewnątrz mamy osłonkę z PVC, która okrywa miedziany splot wzmacniający przewód oraz dodatkowy ekran z przewodnika węglowego, co zapewnia pełne ekranowanie kabla. Każdy, kto miał do czynienia z wtykami Neutrik, wie, że to górna półka w swojej kategorii. Mocna, metalowa obudowa, pozłacany wtyk i ten charakterystyczny, lekko szorstki rodzaj metalu, z którego wykonano końcówkę wtyku. Całość sprawia bardzo solidne wrażenie. No ale najważniejsze jest w końcu brzmienie, jakie zapewnia przewód i tu, jak można się spodziewać także nie ma przykrych niespodzianek. Niski poziom szumu, szeroki zakres przenoszonych częstotliwości, uwypuklenie zarówno niskich jak i wysokich dźwięków. Po prostu kable od Soundstage zachowują się tak jak powinny – nie przeszkadzają w przesyle sygnału i nie przekłamują brzmienia.
Stosunek jakości do ceny produktu jest bardzo korzystny. Kable z serii Standard nie przekraczają 85zł, a Hi-Endowe przewody kosztują maksymalnie 127zł za 8 metrów. Porównując do konkurencji, cena jest niewątpliwie atrakcyjna.
Kable Soundstage najłatwiej dostać bezpośrednio ze strony internetowej firmy. Wybór dostępnych wariantów wtyków, przewodów i długości jest naprawdę szeroki. Sam kontakt z producentem jest szybki i sympatyczny, więc w razie życzeń specjalnych, co do komponentów kabla problemów być nie powinno. Czas oczekiwania na dostawę gotowego produktu jest szybki gdyż zazwyczaj oferowane kable są na stanie.
Z czystym sumieniem mogę polecić kable Soundstage. Sam włączyłem je do swojego podstawowego scenicznego zestawu, a zapewniam, że miałem z czego wybierać.

Zalety:
- komponenty wysokiej jakości
- wykonanie
- brzmienie
- stosunek cena/jakość
- szeroki wybór wariantów
- przewody składane w Polsce

Wady:
- śladowa ilość autorskich rozwiązań

Dunlop CGB-95 Cry Baby – klasyka kwakania

Pisałem kiedyś, że swoją przygodę z kaczką rozpoczynałem od tragicznego efektu Dimavery, który był najgorszą kostką, z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia. Feralną kaczkę wymieniłem na klasyczny, a zarazem jeden z najprostszych efektów tego typu, czyli kultowy Dunlop CGB-95 Cry Baby, który jest o niebo lepszy, ale także ma swoje wady.
Zacznijmy może od zalet. Przede wszystkim kaczka Cry Baby jest solidnie wykonana. Sam efekt waży około dwóch kilogramów. Po zamontowaniu go w pedalboardzie zrobiło się naprawdę ciężko :) ale efekt, który jest intensywnie deptany powinien być mocny. CGB-95 odpalamy mocniej wciskając koniec pedału, pod którym ukryty jest przełącznik. Podobno jest to najsłabszy element całej konstrukcji, ale u mnie działa doskonale. Pod względem wykonania Cry Baby jest super.
Największym mankamentem Dunlop CGB-95 jest jego brzmienie. Na koncertach i na próbach sprawdza się bardzo dobrze, ale cała słabość brzmienia tej kostki daje o sobie znać dopiero w warunkach studyjnych. Oryginalne brzmienie Cry Baby jest szorstkie i ma dość nieprzyjemnie drapiącą górę. Ponadto, CGB-95 nie ma żadnego zewnętrznego potencjometru, którym moglibyśmy korygować zakres brzmienia, ale dobierając się do wnętrza urządzenia przy posiadaniu pewnych umiejętności elektronicznych można kaczkę zmodyfikować wpływając na barwę, jaką dzięki niej uzyskujemy. Nagrywając partie kaczki w studiu musiałem się trochę namęczyć, aby ukręcić na wzmacniaczu brzmienie, które nie będzie trzeszczało w wyższych partiach kwakania. Na koncertach czy próbach takie mankamenty nie rzucają się w uszy, a popularność tego efektu mówi sama za siebie. Ja swojego Cry Baby używam w połączeniu z chorusem CH-1 Bossa, który ociepla brzmienie i fajnie sprawdza się w partiach reggae. Na solówkach kaczki używam z opałką i także brzmi przyzwoicie. Reasumując, kaczka Dunlop CGB-95 to fajny sprzęt, zwłaszcza na początek w miarę profesjonalnego kwakania. W warunkach studyjnych nie powala, ale w pozostałych przypadkach spokojnie daje radę.

Zalety:
- solidna, metalowa obudowa
- łatwe włączanie i użytkowanie efektu

Wady:
- nieco „szorstkie” brzmienie
- kłopotliwy w warunkach studyjnych

Red’s Music Standard – dobry kabel za niewielkie pieniądze

Red’s Music to kolejny polski producent sprzętu muzycznego. Specjalnością Red’sa są ręcznie konfekcjonowane kable połączeniowe zarówno do instrumentów jak i do sprzętu nagłośnieniowego.  Dla gitarzystów Red’s Music oferuje trzy serie produktów – Economic, Standard i Studio. Różnice pomiędzy seriami dotyczą rodzaju wtyków. Economic to, jak sama nazwa wskazuje, wtyki niewysokiej klasy. Standard posiada autorskie wtyki Red’s Music, a serię Studio oprócz wtyków Red's opcjonalnie można uzborić we wtyki marki Neutrik. Ja miałem okazję przetestować, na co stać kable Red’s Music Standard.
Kable prezentują się schludnie, elegancko i klasycznie. Uwagę przykuwają srebrzyste, niklowane i dość spore wtyki Red’s z pozłacanymi końcówkami i możliwością rozłożenia obudowy na czynniki pierwsze. Wtyk wygląda porządnie i solidnie. Sam przewód Red’sa jest niezwykle elastyczny. W porównaniu do innych kabli, z jakimi miałem styczność, Red’s jest najbardziej giętki i plastyczny. Przy stosunkowo grubym wtyku przewód wygląda dość skromnie, ale duża plastyczność sprawia, że z kablem można robić praktycznie wszystko. Chociaż zastanawia mnie jak przewód będzie się sprawował przy długiej i intensywnej eksploatacji przez lata.
Pod względem brzmienia kable Red’s Music Standard wypadają bardzo dobrze. W takiej półce cenowej ciężko znaleźć kable, które nie spłaszczają brzmienia oraz mają tak niski poziomie szumów i szerokie pasmo przenoszenia, jakie oferuje Red’s. Podczas testów kable Standard wypadały odrobinę lepiej niż nieco droższe przewody Planet Waves czy Proel. Co istotne, kable Red’s o długości 5m znalazłem w jednym ze sklepów internetowych w cenie niecałych 25złotych, a z taką ceną ciężko konkurować.
W swojej kategorii cenowej Red’s Music Standard wypada bardzo dobrze, więc jeżeli Twój budżet na sprzęt jest niewielki to polecam rozglądnięcie się właśnie za tymi kablami.
Zalety:
- bardzo dobry stosunek jakości do ceny
- made in Poland

Wady:
- dość cienki przewód

UPDATE:

Poniżej dwie fotki od producenta przedstawiające schemat kabli Red's

No Logo – kostka z własnym nadrukiem

Niby niewielki kawałek tworzywa, a ciężko bez niego wyobrazić sobie grę na gitarze. Kostka do gitary to rzecz absolutnie podstawowa, dlatego też warto grać kostkami, które są jedyne w swoim rodzaju. Firma No Logo z Torunia produkuje customowe kostki, na których można umieścić własny nadruk, rysunek bądź logo Twojego zespołu.
Kostki No Logo wykonane są z acetalu, podobnie jak produkty Claytona. Powierzchnia kostki jest matowa i nie ślizga się w dłoniach. W ofercie No Logo znajdziemy cztery grubości  (0.5, 0.8, 1.0 i 1.2mm) i dziewięć kolorów. Do wyboru mamy też dwa kształty – standardowy i trójkątny.
Ja mam kostki standardowe o grubościach 0.5 oraz 0.8 i pod względem jakości nadruku No Logo wypada nad wyraz dobrze. Druk jest wyraźny  i dobrze się trzyma. Choć w całej partii znalazły się też kostki z nierównym drukiem, ale to drobny odsetek. Jeżeli chodzi o jakość produkcji, to przy cieńszych kostkach wszystko wygląda idealnie. Przy 0.8 zdarzają się nierówności przy krawędziach, ale wszystko w granicach normy. Kostki No Logo testowałem w warunkach bojowych na kilkugodzinnej próbie i pod względem jakości materiału nie mam żadnych zastrzeżeń.
Ogólnie kostki No Logo prezentują się dobrze. Pod względem zespołowego gadżetu No Logo wypada świetnie. Co ważne nie trzeba od razu zamawiać dużych partii. Minimalna ilość zamówienia to 45 sztuk. Ceny także są zachęcające. Szkoda tylko, że nie ma większej ilości grubości kostek do wyboru, jak choćby 0.6 lub 0.7, bo wtedy byłoby już naprawdę super.
Zainteresowanych odsyłam na stronę internetową No Logo.

UPDATE (17.04.2013):
W kwietniu 2013 roku firma No Logo zmieniła materiał, z którego produkuje kostki.
Aktualne informacje w nowej recenzji kostek No Logo Picks.

GHS Fast Fret – czystość, prędkość, konserwacja

Do przyglądnięcia się baczniej preparatowi GHS Fast Fret namówił mnie znajomy gitarzysta, który podchodził do niego z niepokojąco dużą dawką entuzjazmu. Zachęcony dobrymi opiniami postanowiłem wypróbować Fast Freta na własnej gitarze. GHS Fast Fret ma dwa zadania – po pierwsze ma czyścić i pielęgnować struny i podstrunnicę, a po drugie, jak sama nazwa wskazuje, ma sprawiać, że współczynnik „fast” gitarzysty wzrośnie, dzięki zwiększeniu poślizgu palców na strunach.
GHS Fast Fret składa się z dwóch elementów – drewnianej rączki oraz kawałka wystającej umocowanej na sztywno filcowatej gąbki. Nie mamy tu możliwości wysuwania czy odświeżania sztyftu. Po prostu używamy go tak długo, aż się całkiem zużyje. Nakładanie preparatu jest bardzo proste. Po prostu śmigamy sztyftem po całej podstrunnicy i strunach, a następnie wycieramy nadmiar płynu dołączoną szmatką. Część Fast Freta zostaje na strunach, część wnika w podstrunnicę, a część wraz z brudem jest ścierana. Warto pamiętać, żeby po takim zabiegu sprawdzić strój gitary, zanim zaczniemy grać, bo aby efekt natłuszczenia był zadowalający trzeba mocno docisnąć sztyft. Preparat jest dość tłusty, jeżeli nie wytrzemy dokładnie jego nadmiaru szmatką to nasze palce będą nieprzyjemnie otłuszczone, co będzie raczej przeszkadzać niż pomagać w grze.
Ogólne wrażenia po nałożeniu Fast Freta to zwiększenie poślizgu na strunach. Struny stają się wyraźnie gładsze, a ślizganie palcami po gryfie i zmienianie pozycji staje się łatwiejsze. Podstrunnica także robi się bardziej śliska, a przy okazji konserwujemy jej drewno. Ale czy przekłada się to wymiernie na szybkość gry? Trudno powiedzieć. Na pewno gra się nieco łatwiej – ani progi, ani struny nie stawiają takiego oporu jak wcześniej.
GHS Fast Fret nie jest rzeczą, którą koniecznie powinien posiadać każdy gitarzysta. Może być pomocny, ale na pewno da się bez niego żyć. Ważne, że preparat jest dość tani, więc każdy samodzielnie może go przetestować i ocenić czy warto nawiązać z nim bliższą znajomość na dłużej. Ja od czasu do czasu na pewno będę z niego korzystał. GHS Fast Fret znajdziecie w ofercie sklepu Tanie Struny.

Orange Dual Terror a praca w studiu nagrań


Przed kilkoma dniami zakończyłem nagrywanie gitary prowadzącej i solówek na swoją płytę. Z tej okazji miałem dobrych parę dni na sprawdzenie swojego heada Orange Dual Terror w warunkach studyjnych. W studiu miałem do wyboru jeszcze heada Krank Revolution One i Hughes & Kettner TubeMeister18, ale ostatecznie po ograniu wszystkich głów, wybrałem swojego Orange’a – zarówno na podkład, solówki jak i wstawki na czystym kanale.
Zestaw, na którym nagrywałem to gitara Fender Stratocaster na singlach, głowa Orange Dual Terror, paczka Randall R 212 CX na głośnikach Celestion Seventy 80 i kabel gitarowy Mayones Crystal Series. Do wyboru miałem też paczkę na głośnikach Celestion V30, ale Seventy 80 – mimo, że to głośniki niższej klasy – bardziej mi pasowały pod względem dołu.
Orange Dual Terror można ustawić na trzech poziomach mocy – 7W, 15W i 30W. Niższe wartości dedykowane są właśnie do pracy w studiu, ale porównując różne zakresy mocy zdecydowałem się nagrać całość na 30W. Brzmienie było najbardziej, hm, „soczyste”.
Gdybym miał opisać wrażenia, po pracy z Dual Terrorem w studiu, to jedyny problem, jaki miałem to kwestia ustawienia fajnego, czystego brzmienia. Dual Terror ma dwa kanały, ale oba są przesterowane – można wprawdzie uzyskać czyste brzmienie, to tylko kwestia odpowiedniego skręcenia pokrętła „gain”, ale uzyskane brzmienie mimo, że na koncertach daje radę to na nagraniach wypadało nieco płasko. Na szczęście mastering w dzisiejszych czasach czyni cuda ;) Pewne kłopoty przysporzył także brak pełnego equalizera, całe brzmienie uzyskujemy dzięki jednemu potencjometrowi „tone”. Każdy milimetr przesunięcia robi różnicę. Chwilę trzeba było nad tym posiedzieć, ale udało się wszystko poustawiać – zarówno przy solówkach jak i podkładach.
Do nagrywania rocka, bluesa i innych lżejszych gatunków muzycznych Orange Dual Terror nadaje się bardzo dobrze. Gorzej jakby ktoś chciał uzyskać brzmienie zbliżone do Peaveya 5150 czy Mesa Boogie, albo łoić jakiś ekstremalny metal . Orange Dual Terror oferuje bardziej crunchowy zakres brzmienia, chociaż da się go także ustawić na cięższe przestery, ale do ekstremów mamy daleko. Jako, że gram lżejszą muzę, to Orange Dual Terror dla mnie jest w sam raz. Zresztą, poczekajmy na efekt finalny nagrań, wtedy podzielę się z Wami próbkami.

Dunlop Toggle 14CD – kapodaster za niewielkie pieniądze

Kapodaster to jeden z gitarowych wynalazków, którego albo używa się bez przerwy, albo można z niego nigdy nie skorzystać. Wszystko zależne jest od gatunku muzyki, który się wykonuje. Jednak nawet u ostrych rockowych kapel, można zauważyć coraz śmielsze flirty z graniem akustycznym, a nawet country. No i właśnie do takiego typu grania przydatny jest kapodaster, który pozwala na granie na chwytach w dowolnym miejscu gryfu.
Jako, że należę do gitarzystów, u których kapodaster najczęściej leży odłogiem to szukając takiego urządzenia kierowałem się niską ceną i pełną funkcjonalnością. Tak trafiłem na kapodaster Dunlop Toggle 14CD.
 Dunlop 14CD to dość prosty kapodaster dedykowany zarówno do gitar akustycznych jak i elektrycznych z zakrzywioną podstrunnicą. Sam gram na gitarze Fender Stratocaster i ów sprzęt sprawdza się doskonale. Kapodaster składa się z parcianego paska, niklowanej metalowej części oraz z plastikowego zacisku. Nacisk reguluje się poprzez dopasowywanie długości parcianego paska do grubości gryfu oraz umocowanie plastikowego elementu w odpowiednim ząbku. Konstrukcja jest bardzo prosta. Prosta, ale skuteczna - siła nacisku jest spora, a struny brzmią czysto.
Kapodaster Dunlop 14CD to fajny sprzęt, jeżeli nie mamy potrzeby szybkiego i dokładnego założenia go na gryfie. Gdybym korzystał z kapodastra na koncertach, to wybrałbym droższy model o stałej konstrukcji. Myślę, że Dunlop 14CD dobrze sprawdzi się, jako pierwszy kapodaster do sprawdzenia czy takie ustrojstwo w Waszym gitarowym arsenale jest w ogóle potrzebne. Takie urządzonko w dobrej cenie można znaleźć w sklepie Tanie Struny.

Mayones Cables – dobre kable w dobrej cenie

Do polskiej marki Mayones mam szczególny sentyment. To właśnie logo Mayonesa zdobiło główkę mojej pierwszej gitary, na której 11 lat temu grałem pierwsze koncerty. Jednak na tej gitarze mój kontakt z marką Mayones się zatrzymał aż do zeszłego roku, gdy zacząłem z powrotem baczniej się jej przyglądać. Głównie za sprawą customowej gitary Regius mojego kolegi, która jakością wykonania, brzmieniem i detalami wprost zachwyca.
Szukając kabla do gitary natknąłem się na informację, że Mayones oprócz gitar robi także kable. Nie zastanawiając się długo stałem się właścicielem jednego z nich. Kable Mayones Cables Crystal Series, bo o nich mowa, to przewody, których założeniem jest dostarczenie wysokiej jakości brzmienia i wykonania w przystępnej cenie.
Pierwszym zaskoczeniem jest sama budowa kabla. Przewód jest dość sztywny i sprawia bardzo solidne wrażenie. Z wierzchu mamy przezroczystą gumowaną osłonkę, która kryje czarny splot z tworzywa sztucznego. Dopiero głęboko wewnątrz kryje się ekranowanie z miedzi beztlenowej i rdzeń z nawęglanej miedzi. Najważniejsze jest to, że kabel nie jest miękki, nie wykrzywia się utrudniając rozwinięcie i zwinięcie przewodu, a przy tym jest wciąż plastyczny.
Wtyki wyposażono w pozłacane końcówki i ozdobiono gustownym logo producenta. Co ciekawe wtyki nie są zalewane. W razie potrzeby czy usterki wtyki Mayones Cables można zdemontować.
Konstrukcja konstrukcją, ale najistotniejsza kwestia to przecież brzmienie. Kabel Mayonesa porównywałem z przewodami Proel z serii Die Hard i Planet Waves z serii Classic – czyli popularnymi kablami z podobnej półki cenowej – chociaż Mayones Cables są o mniej więcej 15zł droższe.
Są tacy, którzy mówią, że kabel to kabel, a całe brzmienie leży gdzie indziej. Zdecydowanie nie mogą się z tym zgodzić. W przeprowadzonym przeze mnie teście polegającym na odgrywaniu jednego motywu na różnych kablach wychwyciłem pewne różnice w paśmie przenoszenia brzmienia poszczególnych przewodów.  Brzmienie uzyskane z pomocą Mayones Cables jest nieco pełniejsze oraz ma mocniej zaznaczony dół. Pod względem dynamiki także nie mam zastrzeżeń. Niebawem wchodzę do studia nagrywać gitary na swoją płytę i kwestia wyboru kabla, na którym nagram swoje partie została definitywnie rozwiązana.
Jeżeli szukasz kabla, który w dobrej cenie zapewni dobrą jakość i brzmienie to warto rzucić okiem na Mayones Cables w Mayshopie na stronie producenta. Zwłaszcza, ze kable składane są w Polsce, a w dobie kryzysu gospodarczego warto wspierać rodzime inicjatywy. Szczególnie te, które funkcjonują na światowym poziomie.

Zalety:
- made in Poland
- solidne wykonanie
- jakość dźwięku
- przyzwoita cena

Wady:
- nie znajdziesz tych kabli w każdym sklepie muzycznym

Orange Micro Crush CR-3 – bohater w twoim domu

Granie na wzmacniaczu w domu wymaga odpowiedniego sprzętu. Na lampowym headzie podpiętym do paczki 4x12 raczej nie pograsz. Chyba, że nie masz sąsiadów, albo już ogłuchli. Szukając wzmacniacza, na którym będę mógł spokojnie ćwiczyć natknąłem się na miniaturowe tranzystorowe combo Orange Micro Crush CR-3, dzięki któremu granie w domu zyskało nowy, miniaturowy wymiar. 
Pierwsze, co przykuwa uwagę do Orange CR-3 to jego, hm, majestatyczny wygląd. Combo ma zaledwie 14cm wysokości i 8cm głębokości, a w jego wnętrzu drzemie solidny 4” głośnik. Wzmacniacz jest naprawdę niewielki, ale jakość wykonania i materiały użyte przy jego budowie są takie same jak w pełnowymiarowym sprzęcie Orange. Orange CR-3 to drewniana konstrukcja, oryginalna pomarańczowa okleina i pleciona siatka znana z większych paczek Orange. Tył wzmacniacza wykonano z metalu, identycznego jak w sprzęcie z serii Orange Terror. Piecyk wygląda świetnie. Porównując do miniaturowych wzmacniaczy Marshalla, gdzie cały tył wykonany jest z plastiku to Orange w tym segmencie deklasuje konkurencję.
Brzmienie wzmacniacza modyfikujemy za pomocą dwóch potencjometrów – „Tone” i „Volume”. Pomimo tylko jednego pokrętła odpowiedzialnego za barwę to zakres brzmieniowy Orange CR-3 jest wystarczający do domowego użytku – możemy uzyskać zarówno czyste brzmienie, delikatny crunch jak i mocniej przesterowane, lecz wciąż typowo crunchowe, dźwięki. Z głośnością także nia ma problemu bo jak na niewielkie rozmiary wzmacniacz jest naprawdę głośny.
Co ważne Orange CR-3 ma wbudowany tuner, dzięki któremu szybko i dokładnie nastroisz swoją gitarę. Włączenie opcji strojenia nie odcina dźwięku, więc można stroić instrument w czasie gry. Porównywałem dokładność strojenia z przenośnym tunerem BOSS-TU 80 i na obu tunerach strój jest identyczny.
Orange Micro Crush można zasilać na dwa sposoby. Wzmacniacz można zasilać bateryjnie i zabrać gdziekolwiek się chce, albo za pomocą zasilacza 9-12V 250mA. Aby ułatwić transport comba, można wkręcić w obudowę uchwyty na pasek, które są dołączone do piecyka, ale bez uchwytów sprzęt prezentuje się lepiej.
Jedynym mankamentem tego sprzętu jest brzmienie. 4” głośnik nie pozwala uzyskać pełnego brzmienia z wyraźnym dołem. Dźwięk jest nieco płaski i mocno crunchowy, ale do domowych zastosowań jest wystarczający. Zresztą problem głośnika można ominąć w bardzo prosty sposób. Orange Micro Crush ma wejście słuchawkowe, a wtedy brzmienie w głównej mierze zależy od posiadanego przez nas zestawu słuchawkowego.
W kategorii wzmacniacz do domowych zastosowań Orange Micro Crush CR-3 kopie tyłek, a cenowo jest niewiele droższy od propozycji konkurencji.

Zalety:
- wymiary
- mobilność
- jakość wykonania
- wbudowany tuner
- wejście słuchawkowe
- zasilanie bateryjne

Wady:
- brzmienie 4” głośnika
- nieco wyższa cena od produktów konkurencji

Kostki Dunlop na Euro 2012

Jakoś ostatnio często piszę o kostkach do gitary, ale to już ostatni raz. Przynajmniej w najbliższym czasie J Wszystko za sprawą Euro 2012 i Dunlopa, który na tę okazję przygotował coś dla gitarzystów-kibiców. Ostatnio – dopóki Polacy byli w grze – na ulicach widać było wszędzie biało-czerwone dekoracje, ale gitarowy świat stał nieco z boku. Dunlop wypełnił tę lukę i przygotował serię patriotycznych kostek, które jeden z portali nazwał „kostkami pocieszenia” na cześć sukcesów polskiej reprezentacji.
Kostki zapakowano w gustowną puszkę, w której mieści się 12 sztuk kosteczek – po cztery z każdego z trzech wzorów. Jako pamiątka z Euro 2012 to całkiem fajny pomysł. Seria polskich kostek nie będzie szeroko dostępna, więc jak ktoś chce coś takiego mieć to trzeba będzie solidnie poszukać.

Kostki gitarowe Perri’s Leather Ltd.

Rynek gadżetów dla fanów kapel pomimo zmian w konsumpcji muzyki wciąż ma się całkiem nieźle. Nie brakuje oczywiście gadżetów dedykowanych dla muzykujących fanów. Firma Perri’s Leather Ltd. specjalizująca się w produkcji pasków do gitar wypuściła z myślą o nich kilka serii kostek gitarowych z motywami różnych zespołów.

Ostatnio trafiła do mnie partia kostek ozdobionych wzorami związanymi z Iron Maiden i na pierwszy rzut oka wszystko wygląda fajnie. Ale co producent pasków może wiedzieć o kostkach? No właśnie. Cały nacisk położony jest na aspekt kolekcjonerski kostek, bo jakość materiału, a nawet jakość nadruku do najwyższych nie należy. Zresztą pomysł by nadruk był nałożony z jednej strony, a druga straszyła bielą i przebiciami farby to jakieś nieporozumienie.

W opakowaniu mieści się 6 kostek. Oprócz motywów inspirowanych Iron Maiden znajdziecie kostki AC/DC, Pink Floyd a nawet… Bon Jovi. 15 złotych – bo tyle wart jest taki zestaw – to pieniądze, które można wydać w o wiele lepszy sposób. A kostek Perri’s nie polecam, bo ani wykonanie, ani jakość, ani cena nie świadczą na ich korzyść.

Wtyk Neutrik CrystalICON z kryształami Swarovskiego

Rock’n’roll to nie tylko zabawa dla mężczyzn. Pomimo tego, że ilość zespołów, w których na gitarach grają kobiety nie powala to Neutrik, producent wysokiej klasy złącz do systemów nagłośnieniowych, przygotował coś, co przypadnie do gustu zarówno paniom jak i glam rockowym muzykom J
Swarovski i jego błyszczące kryształki pojawiały się już niemal wszędzie, ale z pewnym zdziwieniem przyjąłem informację o zdobionych wtykach Neutrika. Neutrik CrystalIcon jest serią wtyków mikrofonowych i jackowych z kryształowymi zdobieniami na obudowie i pozłacanymi jackami.


Nie mam pojęcia czy kable zakończone takimi wtykami cieszą się popularnością, ale gdyby moja żona grała na gitarze, to bym jej coś takiego podarował. Jednak osobiście z CrystalIcon raczej nie skorzystam J

Dunlop unLucky 13

Ostatnio, większość związanego z muzyką czasu zajmowało mi przygotowanie się do nagrania płyty. Z tego powodu zaopatrzyłem się w sporą ilość kostek gitarowych. Jak zwykle wybrałem kostki Dunlop Lucky 13 o grubości 0.60 no i spotkało mnie spore zaskoczenie. Gram na gitarze już dość długo i nigdy nie zdarzyło mi się złamać kostki, a partia kostek, które do mnie dotarły to jakieś nieporozumienie. Nie wiem czy Dunlop zmienił materiał, z jakiego wykonuje swoje kostki, ale pękają wzdłuż i wszerz. Poniżej zdjęcie najbardziej spektakularnego pęknięcia, jakie doświadczyłem.


Zdarzyło Wam się kiedyś coś takiego? Może po prostu zamiast Lucky 13 dostałem Unlucky 13...