Powrót heada Orange OR50

W 2008 roku minęło 40 lat odkąd marka Orange pojawiła się na rynku muzycznym. Z tej okazji firma wznowiła heada OR50, który zadebiutował w 1972 roku. W wyniku sporego zainteresowania tym headem, Orange OR50 niebawem ponownie trafi na sklepowe półki.


Orange OR50 to jednokanałowy lampowy wzmacniacz o mocy 50W. Na panelu przednim heada znajduje się 6 potencjometrów. Co ciekawe, zgodnie z zamysłem designerskim Johna Jamesa, gałki nie zostały podpisane. Podpowiedzią dla użytkownika są jedynie charakterystyczne dla Orange obrazki. Nowością w OR50 jest także unikatowy HF Driver Control – połączenie dwóch potencjometrów w jeden. Oprócz tego, head ma trójstopniową regulację gainu oraz możliwość regulowania głośności… footswitchem.

Wzornictwem wzmacniacz nawiązuje do pierwowzoru z 1972 roku, ale trzeba zaznaczyć, że wznowienie to ulepszona wersja klasycznego heada Orange. Na poniższym filmiku można sprawdzić jak OR50 sprawdza się w akcji.

Ankieta: Jakiego wzmacniacza używasz?

Zakończyła się kolejna ankieta na moim blogu. Tym razem pytałem Was o typ wzmacniacza, jakiego używacie. Oto jej wyniki:

1. Tranzystorowy (44%)
2. Lampowy (38%)
3. Hybrydowy (22%)

Dziękuję za udział w ankiecie!

Tuner gitarowy Boss TU-80

Bez dobrze nastrojonych gitar ciężko wyobrazić sobie granie prób czy koncertów. Żeby cieszyć się komfortem idealnego stroju warto zaopatrzyć się w tuner gitarowy. Obecnie korzystam z kompaktowego tunera chromatycznego Boss Tu-80.


Jak na tak niewielkie urządzenie Boss TU-80 to całkiem wszechstronna zabawka. Oprócz możliwości nastrojenia 6 i 7 strunowych gitar, mamy tu także tryb strojenia gitar basowych oraz elektroniczny metronom. Tuner ma także dość szerokie możliwości obniżania stroju. Obsługa TU-80 jest czysto intuicyjna. Do obsługiwania wszystkich funkcji urządzenia wystarczy przycisk „select” i dwa przyciski wyboru.

Strojenie gitary możemy obserwować na elektronicznym wyświetlaczu – który niestety nie jest podświetlany, ale do pomocy mamy także dwie diody, które sygnalizują, w którą stronę zakręcić kluczem, aby dostroić instrument. Gdy strojenie jest zakończone tuner sygnalizuje to sygnałem dźwiękowym i świeceniem obu diod. TU-80 stroi z dokładnością 1 cent. Zdecydowanie lepiej niż Fender AG-6, którego używałem wcześniej.

Jak wspominałem, TU-80 ma też funkcje metronomu – chociaż sprawdzi się ona wyłącznie w domowych zastosowaniach. Metronom ma całkiem szeroki zakres ustawienia metrum i tempa, które sygnalizuje pikającymi dźwiękami, diodami i wskaźnikiem na wyświetlaczu.

Jeżeli chodzi o wady tunera to jest to przede wszystkim brak możliwości zasilania TU-80 zasilaczem. Urządzonko działa jedynie na baterie – dwa klasyczne „paluszki”. Plastikowa obudowa także nie wydaje się zbyt solidna, ale przecież nie jest to tuner podłogowy, więc przy rozsądnym użytkowaniu nie powinno być z nią problemów.

Boss TU-80 to dobry wybór, jeżeli szukasz mobilnego tunera oraz metronomu do ćwiczeń w domu.

Zasilanie pedalboardu: Tomanek Case-3

Korzystanie z efektów gitarowych to czasem dość kłopotliwa sprawa. Głównie za sprawą kablowego spaghetti i problemów z zasilaniem zestawu. Przez ostatnie lata w swoim pedalboardzie miałem zamontowany przedłużacz, do którego podłączałem dwa rozdzielne zasilacze wtyczkowe. Ze względów ekonomicznych to najlepsze rozwiązanie, ale pod względem wygody jest wprost beznadziejne. Dlatego też wymieniłem cały ten osprzęt na dedykowany do pedalboardów zasilacz Tomanek Case-3 – jeden z pięciu zasilaczy z serii Case tego producenta.


Tomanek Case-3 posiada dwie separowane sekcje. Każda z sekcji może zasilać pięć efektów. Dzięki takiemu rozwiązaniu możemy z jednego zasilacza zasilać efekty podłączone do pętli efektów, jak i te, które w pętli nie są. Łączna obciążalność każdej z sekcji to 900mA. Zasilacz przystosowany jest do efektów zasilanych napięciem 9V.

Pod względem wykonania, nie mam żadnych zastrzeżeń. Wprawdzie zasilacz wykonano z tworzywa ABS, ale po zamontowaniu go na stałe w pedalboardzie nie ma szans, aby go uszkodzić. Dołączane do zasilacza kable zasilające także nie budzą zastrzeżeń, co do ich jakości. Co do wielkości zasilacza, to razem z kablami zasilającymi w pedalboardzie zajmuje tyle samo miejsca, co dwa standardowej wielkości efekty. Waga Case-3 to niecały kilogram. Zasilacz nie ma włącznika. Aby uruchomić urządzenie wystarczy je podłączyć kablem do prądu. Działanie zasilacza sygnalizuje niewielka zielona dioda przy okablowaniu. Jedyny zbędny, jak dla mnie, element Case-3 to niewielkie nóżki, u spodu urządzenia. Na szczęście da się je łatwo odkręcić i wymienić je wkręcanymi rzepami, które unieruchomią urządzenie w pedalboardzie.

Swoim Case-3 zasilam 9 efektów gitarowych. Kiedy korzystałem z dwóch zasilaczy, do toru sygnałowego wkradały się pewne zakłócenia – piski i traszki – które eliminowałem bramką szumów. Po zamontowaniu Case-3 problem z niechcianymi dźwiękami ewidentnie się zmniejszył, a po włączeniu bramki wyeliminowałem wszystkie zakłócenia.

Co ważne, zasilacze Tomanek składane są ręcznie w Polsce. Dzięki temu zamawiając takie urządzenie można zlecić wykonanie wszystkich kabli zgodnie ze swoimi wymaganiami. Standardowo kable zasilające mają proste wtyki jak do efektów Bossa czy EHX i długość 50cm. Na życzenie można dostać dowolną długość kabli i rodzaj wtyków.


Cena zasilacza Case-3 to 249zł. Najtańszy zasilacz z serii Case, Case-1, do zasilania 8 efektów w jednej sekcji, kosztuje 199zł. Z czystym sumieniem mogę polecić takie urządzonko każdemu gitarzyście, bo w takiej cenie nie znajdzie się zasilacza o takich parametrach i dobrej jakości wykonania.

>> UPDATE 30.04.2017 <<

We wrześniu 2016 roku do oferty Tomanka wszedł nowy model proCASE-3, o którym więcej przeczytacie tutaj: https://dogitary.blogspot.com/2017/04/zasilanie-pedalboardu-profesjonalny.html


Behringer na dobrej drodze: Phaser PH9

Przez moje ręce przeszło kilka efektów gitarowych Behringera. Miałem Ultra Chorus UC100, Ultra Phase Shifter i Tube Overdrive TO100. Jak na początek przygody z gitarowymi efektami to kostki Behringera wzorowane na  Bossie nie były takie złe, ale plastikowe obudowy i zakłócenia, jakie wprowadzały do toru sygnałowego sprawiły, że szybko się ich pozbyłem i na długo wymazałem nazwę Behringer z mojej pamięci.

Szukając phasera do swojego pedalboardu natknąłem się na efekt Behringer Phaser PH9. Marka odstrasza, ale zachęcony ceną postanowiłem dać Behringerowi jeszcze jedną szansę. Phaser PH9 od typowych efektów tego producenta wyróżnia kilka rzeczy. Przede wszystkim, nie jest klonem efektów Bossa. Tym razem za wzór postawiono sobie Phase 90 MXR. PH9 ma identyczny kształt obudowy, jedno pokrętło, o podobnym designie i bijącą po oczach niebieską diodę LED jak w sygnowanej przez Van Halena wersji Phase 90. No i nareszcie Behringer zapakował swój efekt w metalową obudowę, chociaż nie jest to, hm, „heavy metal”, lecz dość lekkie aluminium. Mimo tego pod względem wizualnym PH9 prezentuje się zaskakująco dobrze.


Co do brzmienia, to nie mam większych zastrzeżeń. Testując Phasera nie miałem wrażenia obcinania głośności czy spłycania tonów. PH9 ma klasyczne brzmienie, chociaż zakres możliwości efektu nie jest aż tak wielki, jak mógłby być. Jeden potencjometr sprawia, że obsługa kostki jest dziecinnie prosta i jednym ruchem można uzyskać pożądane brzmienie – od delikatnego falowania do mocnych wibracji. Dodatkowo mamy tu także przełącznik „Swirl”, który z założenia ma zmieniać barwę z „retro” na „nowoczesną”. Ale to już kwestia osobistych preferencji. PH9 posiada także hardwire bypass.

Behringer Phaser PH9 to dobra kopia efektu MXR, którą bez żenady można włączyć w skład swojego pedalboardu. W porównaniu do Ultra Phase Shiftera, którego posiadałem, to zarówno pod względem brzmienia jak i wykonania spory krok naprzód. Jak tak dalej pójdzie to może Behringer przestanie być synonimem kiepskiej jakości?

Ankieta: jakiej gitary używasz?

Zakończyła się pierwsza ankieta na moim blogu. Musze przyznać, że jej wyniki mnie zaskoczyły. Na pytanie, jakiej gitary używasz najczęstsze odpowiedzi to:

  1. Inna marka (32%)
  2. Ibanez (22%)
  3. Fender (19%)
  4. Jackson (9%)
Co też kryje się pod enigmatycznym stwierdzeniem „inna marka”? Może Epiphone? Może ESP, Gretsch lub rodzimy Defil? Biorąc pod uwagę mnogość gitarowych marek można stwierdzić, że palma zwycięstwa należy się Ibanezom, za którymi osobiście nie przepadam. Sam na koncertach, próbach i w studiu używam gitary Fender Stratocaster, a w domu pogrywam na replice Les Paula marki Epiphone.

Dziękuję wszystkim za udział w ankiecie. Dzięki odpowiedziom będę wiedział, jakie gitarowe marki najbardziej Was interesują. Natomiast jutro, na blogu pojawi się kolejna ankieta. Tym razem dotyczyć będzie wzmacniaczy gitarowych.

Pomarańczowe kable od Orange

Ostatnią nowością od Orange, na którą warto zwrócić uwagę jest premierowa seria kabli. Kable wykonano z miedzi beztlenowej, co ma zapewnić jak najlepszą siłę transmisji sygnału, niską impendencję i wyrazisty dźwięk. Do kabli wykorzystano pozłacane wtyki Neutrik, a całość opakowano w podwójną osłonkę z PVC i pomarańczową nylonową owijkę. W końcu będzie można podłączyć swój pomarańczowy sprzęt pomarańczowymi kablami J


Oprócz kabli instrumentalnych będą dostępne także kable mikrofonowe i kolumnowe. Kable Orange mają trafić do sprzedaży w okolicach maja. W Polsce pewnie będą dostępne trochę później.

Orange Signature #4 Jim Root Terror Head

Na 2012 rok Orange przyszykował kilka nowości. Jedną z nich jest sygnowany przez Jima Roota, gitarzystę Slipknot i Stone Sour, head Orange # 4. Wzmacniacz jest mutacją najbardziej charakterystycznego heada Orange Tiny Terror stworzoną do grania ciężkiej muzy.

Różnice między #4 a Tiny Terror nie sprowadzają się jedynie do czarnej kolorystyki nowego heada. #4 w odróżnieniu od Tiny posiada 3-pasmowy korektor brzmienia, ściągnięty z Orange Rockerverb, którego Jim Root używa na scenie i w studiu. Nowością jest też pętla efektów, która nie występowała w małych wzmacniaczach tej marki. Head ma identyczną moc jak Tiny Terror, czyli 15W z możliwością przełączenia na 7W. Nie jest to wcale tak mało, bo znam zespoły, które koncertują na Orange Tiny Terror i nie mają problemów ze słyszalnością na scenie.


Do Orange # 4 wyprodukowano także dedykowaną kolumnę PPC 212 sygnowaną przez Roota. Całość wizualnie prezentuje się bardzo fajnie. Co do brzmienia, to nie miałem jeszcze okazji słyszeć żadnych próbek, więc ciężko powiedzieć czy założenia zostały spełnione, ale znając produkty Orange sądzę, że lipy nie będzie.

Torba na efekty gitarowe Dimavery EPD-10

Wraz ze wzrostem ilości sprzętu rośnie ilość kabli, przedłużaczy i przewodów, które trzeba ze sobą targać, aby móc się podłączyć i zacząć grać. Z rozrzewnieniem wspominam czasy, gdy do zagrania próby czy koncertu potrzebowałem jednego kabla…

Żeby to wszystko ze sobą nosić potrzebne jest coś do przechowywania tych wszystkich niezbędnych gratów. Z tego właśnie powodu stałem się posiadaczem torby Dimavery EPD-10, która z założenia służy jako miękki pokrowiec do efektów gitarowych. Do przechowywania efektów używam twardego pedalboarda, ale co by było, gdybym był zmuszony do używania do tego celu Dimavery EPD-10? Nie byłbym zbyt zachwycony.


Jak zwykle w przypadku Dimavery mamy tu do czynienia z wykończeniem torby rodem z dalekiego wschodu. Zresztą torba, jako torba, na pewno posłuży przez kilka dobrych lat. Jest dość spora, więc kable i przedłużacze pomieszczą się bez problemu. Gorzej z twardym wkładem, który znajdziemy wewnątrz EPD-10. Kilka milimetrów lichej sklejki, niedbale oklejonej czarnym, filco-podobnym materiałem i poskładanej do kupy niewielkimi nitami budzi trwogę. Nie jestem szczególnie uzdolniony, ale jeżeli chciałbym zrobić coś takiego własnoręcznie to wyglądałoby to o niebo lepiej. W torbie Dimavery EPD-10 zmieścimy trzy, w porywach cztery, efekty gitarowe, jednak sądząc po jakości wykonania, jest to sprzęt wyłącznie do domowych zastosowań.


Miałem w rękach już kilka produktów Dimavery i jedyny, który mógłbym polecić z czystym sumieniem to malutki pedalboard na 2-3 efekty gitarowe Dimavery Effector-Case, który wykonano starannie i solidnie. Ale z efektami gitarowymi tak już jest, że jak kupisz jeden, to na jednym się nie zatrzymasz.

Parę zdań o zasilaczach

Jedną z kwestii, która dotyczy każdego gitarzysty korzystającego z efektów gitarowych jest zasilanie. Sam od dwóch lat, po wielu eksperymentach, korzystam z zasilaczy firmy Tomanek z Lublina.

Korzystałem już z zasilaczy TM200-9D i TM1000-9D i oba sprawdzały się bardzo dobrze. Ostatnio jednak postanowiłem wymienić zasilacze wtyczkowe na zasilacz dedykowany do pedalboardu. Porównywałem oferty Dunlopa i Yankee, ale biorąc pod uwagę mało atrakcyjne ceny takiego sprzętu i swoje pozytywne doświadczenia z zasilaczami Tomanka po raz kolejny zdecydowałem się na lubelskiego producenta. Obecnie czekam na paczkę z zasilaczem Case-3. Wkrótce napiszę o nim coś więcej.


Co do Tomanka, to za kilka miesięcy możemy spodziewać się nowego produktu dla gitarzystów w jego ofercie. Mianowicie będzie to nowy, wielofunkcyjny zasilacz do efektów gitarowych. Pierwszą nowością będzie aluminiowa obudowa zasilacza. Co do danych technicznych, planowana moc urządzenia to 60VA. Zasilacz będzie miał dwie separowane sekcje 9V DC, wyjścia z napięciem przemiennym AC, symulację rozładowanej baterii i napięcia do zasilania bardziej egzotycznych efektów gitarowych. Zapowiada się interesująco.

Mocowanie efektów w pedalboardzie

Każdy, kto składał swój pedalboard natrafił na podstawowy problem. Jak zamontować w nim swoje efekty gitarowe? Sposobów jest kilka.

Najprostszy, a zarazem najmniej skuteczny to mocowanie efektów za pomocą przyklejanego do spodu kostki rzepa, który wczepia się w materiał wyściełający board. Taka operacja zajmuje kilkanaście sekund, ale od spodu efektu zostają ślady po kleju i jeszcze nie spotkałem na tyle mocnej taśmy dwustronnej, która byłaby w stanie utrzymać wszystkie efekty na swoim miejscu. To był pierwszy sposób, jaki wypróbowałem i po postawieniu pedalboarda w pionie i przejechaniu z nim kilkudziesięciu kilometrów wewnątrz zapanował niepokojący chaos. Jeżeli efekty nie będą porządnie dociśnięte od góry to są małe szanse, aby nie odpadły.

Drugi, ekstremalnie pewny, ale najbardziej czasochłonny sposób to przykręcenie efektów do pedalboardu. Wymaga to nawierceniu odpowiednich dziur w spodzie case'a i wymiany śrubek w efektach na dłuższe, które od spodu przechodząc przez deskę przytwierdzą na stałe kostki do boardu. Problem pojawia się wtedy, kiedy często ingerujemy w skład swojego zestawu. Po kilku zmianach pedalboard może zacząć przypominać ser szwajcarski, a wiertarka stanie się jednym z naszych najczęściej używanych akcesoriów. Grając w różnych miejscach natknąłem się na wiele rozwiązań związanych z przykręcaniem efektów. Najbardziej spektakularny widok jest wtedy, gdy ktoś przykręci swoje efekty do kawałka nieheblowanej dechy, co zdarza się nie tylko zespołom z Polski.

Trzeci sposób, z którego obecnie korzystam łączy obie powyższe metody. W swoim pedalboardzie mocuję efekty rzepem, ale nie kleję go do efektów tylko wkręcam śrubami od spodu efektu. Rzep trzyma idealnie. Nie brudzimy efektów klejem no i nie trzeba dziurawić boardu. Wymiana efektów także nie stanowi większego problemu. Jedyny kłopot to dokładne wymierzenie otworów w rzepie i wykonanie w nim dziurek na śruby jakimś ostrym przedmiotem. Jest to jednak o wiele mniej męcząca sprawa od zabawy z wiertarką i linijką.


Jeżeli znacie jakieś ciekawsze sposoby na mocowanie efektów w pedalboardzie to dajcie znać.