Gitarowa Mitologia # 2 – Efekt czy multiefekt? Czy grając z PODa wbijam gwóźdź do trumny rock’n’rolla?

W drugim odcinku cyklu Gitarowa Mitologia zmierzymy się z tematem, który całkiem niezasłużenie budzi spore emocje. Podobnie jak spory konsolowców z pecetowcami, czy użytkowników produktów Apple z resztą świata. Z jednej strony, mamy do czynienia z kwestią wygody i ergonomii użytkowania, a z drugiej konflikt o charakterze czysto światopoglądowym. Problem jest taki, co jest lepsze? Stałe inwestowanie, poszukiwanie i rozwijanie własnego pedalboarda, którego wpinamy w klasyczny, wielkogabarytowy sprzęt czy przejście na zaawansowany technologicznie minimalizm i wybranie jakiegoś wypasionego PODa, którego możemy wpiąć w linię na koncercie i w dalszym ciągu zabijać zawodowym brzmieniem? Granica pomiędzy rzeczową wymianą poglądów, a rękoczynami w tym temacie jest bardzo cienka, dlatego do rozważań zaprosiłem samych kulturalnych dżentelmenów – Grzegorza Kyca, gitarzystę grupy Spiral, Jacka Brzezickiego z bloga Cisza Też Gra, Marcina „Cinka” – gitarzystę Jesus Chrysler Suicide oraz Ksantypa – gitarzystę NTK Ekipy i twórcę vloga Filmiki O Gitarach.

Ksantyp i jego bonusowe ręce.
Jak pewnie zauważyliście sam jestem posiadaczem sporawego pedalboarda, którego skrupulatnie rozwijam. Widać to choćby na moim instagramie, na który zapraszam ;) Mój board mierzy już pięć metrów i waży siedemset kilo. Trochę przesadzam, ale czasem po koncertach mam takie wrażenie,  gdy muszę go wpakować do samochodu. Oprócz gabarytów, pedalboardy i efekty gitarowe mają swoje minusy. Zwłaszcza, gdy coś zacznie ci szumieć lub nie łączy na kablach. Trochę jak z lampkami na choince – generalnie są super, ale bywają mocno upierdliwe. Jestem zwolennikiem oldschoolowego podejścia do tematu, doceniam technologię, ale uwielbiam klimat obcowania z klasycznym sprzętem.

Podobnego zdania jest Ksantyp z vloga Filmiki O GitarachZawsze składałem sobie pedalboardy z kosteczek. Lubię sam dobierać brzmienia i mieć możliwość wymiany czy dołożenia efektu – tłumaczy Ksantyp. – W multiefektach przeraża mnie ta cisza między presetami. Oczywiście na przestrzeni 23 lat miałem do czynienia z większością multiefektów jakie powstały, jednak nigdy się do nich nie przekonałem. Paradoksalnie, płyta NTK Ekipa „Szary Album”, została nagrana przy użyciu sygnałów liniowych. Brzmienia ostateczne dobrane zostały w studio z Eleven racka, który jest, jakby nie patrzeć, nowoczesnym multiefektem. Mimo tego, jak nagrywałem to słyszałem się jakby z Marshalla i grałem na Marshallu. Jakbym nagrywał teraz jeszcze raz, to nagrałbym się z paczki Shurem SM57. Cyfra jest spoko, ale uwielbiam deptać po efektach i raczej się to już nie zmieni. Grałem kiedyś koncert z linii i Line6 daje radę… Ale co to za frajda? A gdzie stack Marshalla za tobą? Jestem jednak zwolennikiem starej szkoły, czyli ma grzmieć i… wyglądać zawodowo!

A z jakich efektów gitarowych najczęściej korzysta Ksantyp? – Jestem endorserem efektów Joyo i używam na bieżąco ich przesteru Joyo US Dream, chorusa Joyo Classic Chorus oraz zasilacza do efektów Power Suply 2. Dodatkowo mam kaczkę Snarling Dogs, tuner TC Electronic i to jest mój stały zestaw. Reszta się zmienia. Kostki efektowe są jak klocki Lego, da się z nich złożyć wszystko. Obecnie czekam także na nowe efekty Joyo Ironman czyli serię maluteńkich efektów, z których można złożyć poważny pedalboard. 

Grzegorz Kyc ze Spirala nie ma oldschoolowych sentymentów i od dłuższego czasu gra wyłącznie z linii. –  Jestem przeciwnikiem rozbudowanych pedalboardów z milionem kostek do zastosowań koncertowych – mówi. – Przyczyna jest prosta. Im więcej elementów w podłodze, tym większa szansa że w krytycznym momencie nawali jakiś malutki kabelek, zasilacz albo któryś efekt i cały zestaw szlag trafia. Zbyt wiele razy widziałem, jak ktoś pięć minut przed wejściem na scenę nerwowo przerzuca wszystkie połączeniówki, a w jego oczach widać narastającą panikę. Prostota jest kluczem do szczęścia koncertującego gitarzysty! Od wielu lat używam wyłącznie zintegrowanych multiefektów. Najpierw grałem na POD XT Live, później przesiadłem się na TC Electronics G-Major2. Wpinałem te urządzenia w pętlę efektów wzmacniacza i byłem zadowolony. Szczególnie w przypadku G-Majora. W muzyce SPIRAL często używamy mocno przetworzonych przestrzennych brzmień gitar, które zmieniają się często w ciągu utworu. W takim scenariuszu multiefekt jest bezkonkurencyjny – wystarczy zdefiniować odpowiednie presety i jednym celnym ruchem stopy od razu przełączam się na konkretny sound. Pozwala to uniknąć "tańca" po wielu kostkach gdy np. potrzebujemy w tym samym czasie włączyć reverb, delay i whammy. Ważna jest również możliwość precyzyjnego ustawienia tempa w BPMach dla każdego presetu. Gramy koncerty z metronomem w odsłuchu i wszystko musi idealnie siedzieć w punkt. Nie bez znaczenia jest również wbudowany tuner. Ten z PODa sprawdza się super nawet przy bardzo niskich strojeniach. Dodatkową zaletą jest możliwość łatwej edycji brzmień na komputerze i opcja zrzucania kopii zapasowych przez USB – przezorny zawsze ubezpieczony! Jakiś czas temu postanowiłem całkowicie zrezygnować ze wzmacniacza i zaopatrzyć się w POD HD500 oraz impulsowy symulator kolumny głośnikowej Two Notes Torpedo C.A.B. Sygnał z PODa symuluje wzmacniacz i efekty, Torpedo udaje kolumnę i robi to naprawdę zawodowo. Dzięki takiemu zestawowi mam pełną powtarzalność brzmienia. Na sali koncertowej i w domu na słuchawkach gitara brzmi tak samo. Nie jestem już zależny od umiejętności (lub ich braku) człowieka ustawiającego mikrofon przy paczce ani od humoru wzmacniacza lampowego. Wszystko mieści się w jednej walizce i wymaga podpięcia jedynie trzech kabli (prąd, wejście gitary, wyjście liniowe do konsoli realizatora). To była najmądrzejsza decyzja w moim gitarowym życiu. Już nigdy nie wrócę do dźwigania ważącej ponad 40kg kolumny 4x12! Wiele osób twierdzi, że taki zestaw nie jest "tru", że tylko lampa i potężna paczka rozkręcone tak głośno, że urywają głowę brzmią "prawdziwie" i że cyfra to nie to samo. Częściowo się zgadzam, jakość brzmienia nawet najlepszej symulacji zawsze TROCHĘ odstaje od jakości dobrego analogowego zestawu. Trzeba sobie jednak zadać dwa podstawowe pytania: czy gram koncerty w idealnych warunkach akustycznych, gdzie ktokolwiek zauważy subtelną różnicę? Czy to TROCHĘ lepsze brzmienie jest warte wożenia ze sobą na koncerty (i dźwigania) kilkudziesięciu kilogramów awaryjnego i nieporęcznego sprzętu? Według mnie w przypadku większości koncertujących amatorsko lub półprofesjonalnie muzyków odpowiedź na oba te pytania jest oczywista.

Grzegorz obserwuje presety.
 A ja wybieram pojedyncze kostki, z kilku względów – mówi Cinek, gitarzysta Jesus Chrysler Suicide. – Przede wszystkim prostota obsługi, widoczne ustawienia, szybka dostępność i możliwość zmiany. Nie twierdzę jednak, że multi zabawki są gorsze. Po prostu mi nie leżą. Budowa własnej deski nie należy do łatwych. Tu coś brumi, szumi, pstryka. Tak to jest. Trzeba liczyć się też z tym, że jeden efekt nie będzie grał z drugim, np. fuzzy. Często ktoś mi mówi, „ten fuzz mi muli” i go nie poleca, a nie każdy wie, że fuzzy są czułe na tzw. bufor. Czyli jeśli jest przed nim wpięty efekt, który wzmacnia sygnał to takie problemy będzie miał. Trzeba więc taki efekt umieścić w odpowiednim miejscu w swoim łańcuchu. Rada jest prosta, sprawdź jak efekt gra sam z gitarą a dopiero później dołącz go do reszty w odpowiednim miejscu. Drugi złota zasada, zasilacz dwu sekcyjny – pętla efektów osobno od linii! Mój pedalboard jest ciągle modyfikowany, co chwilę próbuję czegoś nowego. Pozycjami stałymi które zawsze mam pod nogą są na pewno: kaczka z piekła rodem, delay (dd6), bramka szumów (kopia-ISP) i przester ze wzmacniacza albo z kostki (kopia-plexitone). Pozostałe elementy to: fuzz (kopia zvex woolly mammoth), whammy IV + kontroler (diy), flanger (carl martin), tremolo (kopia colorsound) i drugi delay (kopia deep blue delay). Dodam jeszcze, że efekty opisane jako kopia wykonałem sam na swoje zamówienie (śmiech). 

Cinek obserwuje pedalboarda (w tym temacie nie ma żadnej różnicy w zależności od sprzętu).

Jacek Brzezicki z bloga Cisza Też Gra wybrał jednak granie z PODa Line 6 HD500. – Dlaczego POD jest lepszy niż targanie gratów? POD waży 7 może 8 kg. Czyli tyle, co duży pedalboard, ewentualnie mniejszy plus kaczka. Taki POD (czy inny procesor) zastępuję nam również wzmacniacz i kolumnę, które ważą znacznie więcej. W PODzie również możemy komponować własny pedalboard złożony z różnych efektów, jesteśmy ograniczeni tylko do 100 sztuk (jakby to było mało?), plus kilkanaście wzmacniaczy, kolumn i ustawień mikrofonu. A co jest najlepsze, PODa można kupić za równowartość dwóch kości gitarowych. Czy trzeba coś jeszcze dodawać? Narzekanie na sprzęt cyfrowy pochodzi od ludzi, którzy nie potrafią, albo nie chce im się pokręcić trochę gałami, a później robią wielkie oczy, gdy okazuje się, że ich idole cisną na cyfrze. Jeżeli ktoś kieruje do mnie uwagi typu „granie z cyfry nie ma klimatu bo nie targa nogawkami”, pytam czy grał kiedyś przed kilkoma tysiącami osób? A jeżeli tak, to czy w ogóle myślał o tym, że coś mu trąca nogawkami. Uważam, że takie gadanie właśnie zabija rock’n’rolla, bo skoro mamy możliwość wykorzystania najnowszej techniki do osiągnięcia świetnego brzmienia, wygodnego grania vide ciche próby, monitory douszne czy cyfrowe zestawy bezprzewodowe – dlaczego z nich nie skorzystać? Dla mnie najważniejsze jest pisanie dobrej muzyki, a później przedstawienie jej słuchaczom w jak najlepszej formie, a przy okazji chcę się przy tym dobrze bawić. Czy to morderstwo? Mój dobry znajomy jest fanatykiem lamp, ma kilkanaście wzmacniaczy, kilka kolumn, a niedawno stwierdził, że POD wpięty w końcówkę pewnego wzmacniacza, gra lepiej niż Diezel. I co?

Zdjęcie Jacka zawiera lokowanie produktu.
I to jest właśnie najbardziej wkurzające :) Jeżeli chodzi o PODy i tego typu magiczne multiefekty do pewnego momentu swojej gitarowej przygody byłem mega sceptyczny. Mogę jednak wyznać, że powoli dojrzewa we mnie myśl, żeby w przyszłości coś takiego sobie sprawić. Po prostu, grając próby lub koncerty to wygoda i mobilność często jest kluczowa. Wiem, że to świetna sprawa udawać, że się gra w jakiejś Metallice i ładować na scenę multum sprzętu. Fajne to jest, bo klimat się zgadza, ale kwestie nagłośnienia i logistyki już nie wyglądają tak wspaniale. Z drugiej strony, co zrobisz gdy padnie ci POD? Jak wysypie ci się jeden efekt to mała strata, przepniesz kable i gotowe, a co w sytuacji gdy multiefekt ulegnie awarii to z jednej strony padnie Ci plan, w którym w jednym numerze wykorzystujesz siedemnaście typów delaya, a z drugiej, grając z linii nic więcej nie zagrasz. Na razie pozostanę jednak przy swoim boardzie, ale baczniej przyglądnę się tym nowomodnym gitarzystom, co to rock’n’rolla w sercach nie mają...

Jak śpiewam nie patrzę na podłogę, chociaż wyjątek nie stanowi reguły.

2 komentarze:

  1. Mi się wydaje, że w tych czasach analog to trochę takie pozerstwo:)..znaczy jak ktoś tak gada o tym, jakie to idealne brzmienie itd..a prawda jest taka, że i tak nikt nie zauważy różnicy:)

    Pozdrawiam

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zawsze tak to działa, ale element lansu jak najbardziej jest pożądany :)

    OdpowiedzUsuń