Jak wielokrotnie wspominałem, jestem wiernym użytkownikiem gitary Fender Stratocaster. Po dziesięciu wspólnych latach naszła mnie ochota na odrobinę urozmaicenia i zacząłem rozglądać się za czymś zupełnie innym. Po głowie chodziły mi różne wiosła jak Gibson SG czy Les Paul Junior, ale moje kontakty z Gibsonem uświadomiły mi, że nie do końca taka gitara mi odpowiada. Szukałem głębiej i swoje rozważania skierowałem na dwie inne marki – Gretsch i Duesenberg. Jak to jednak bywa, serce mówi jedno, a portfel drugie. Racjonalne podejście do tematu pozostawiło na polu bitwy dwie gitary – Gretsch Electromatic Hollow Body oraz Gretsch Pro Jet G5438T. Sprawdziłem oba wiosła w krakowskim Składzie Muzycznym i wybór padł na klasycznego, les paulowatego Pro Jeta. Gitarę mam od niedawna, więc nie zdążyłem jej przetestować na wszystkich polach bitwy, ale w swoim czasie podzielę się z Wami swoją opinią. Na początek pierwsze wrażenia i trzy podstawowe tematy, o które jestem pytany w kontekście nowego sprzętu – wykonanie, jakość i wygoda gry. No to po kolei, ale od końca.
Wygoda gry
Testowałem różne les paulowate gitary, ale pod względem wygody Pro Jet jest moim zdecydowanym faworytem. Często jak biorę obcą gitarę do ręki to przez pierwszych parę minut czuję się nieco zagubiony. Tutaj nie ma tego problemu. Pro Jet leży w dłoniach idealnie. Mimo klasycznego kształtu jest to bardziej „wyścigowa” gitara niż mój Stratocaster, którego też ceniłem za wygodę. Na Gretschu gra się zadziwiająco przyjemnie, a solówki same płyną spod palców ;). No i można wygodnie oprzeć rękę przy tłumieniu, z czym przy Stratocasterze różnie bywało. Co do mostka Bigsby B50, w którego wyposażony jest G5438T to ma najsubtelniejszą wajchę, z którą grałem. Bigsby jest dość czuły, ale efekt brzmieniowy jest delikatny i ładnie wpuszcza się w brzmienie. Fenderowskie tremolo jest o wiele bardziej agresywne i sztywne. Nie zwróciłem uwagi, żeby wajchowanie wpływało widocznie na strój gitary. Można na luzie powibrować bez obawy, że pod koniec numery strój nam się rozejdzie. Co do wygody Pro Jeta nie mam najmniejszych zastrzeżeń – dla mnie bomba.
Jakość i wykonanie
Na pierwszy rzut oka gitara prezentuje się efektownie i robi spore wrażenie. Zdjęcia tego nie oddają. Zwłaszcza te, które publikowane są na stronach sklepów muzycznych. Jednak nie można zapominać, że Gretsch Pro Jet G5438T należy do serii budżetowych modeli producenta produkowanych w Chinach. Rozrzut cenowy w przypadku gitar Gretscha wydaje się trochę absurdalny, bo są to różnice od kilku, do kilkunastu tysięcy. W Składzie Muzycznym wisiały obok siebie Gretsche za dwa tysiące z hakiem jak i łudząco podobne za ponad osiem, ale wiadomo, że diabeł tkwi w szczegółach i detalikach.
Ogólnie rzecz ujmując, Gretsch Pro Jet G5438T jak na budżetowe wiosło wykonano solidnie. Miałem kiedyś Les Paula Epiphone i było to straszne badziewie. W Gretschu wszystko jest ładnie dopasowane i sprawia dobre wrażenie. Złoty lakier na topie gitary wygląda wyśmienicie. Za to ciemny lakier, którym pokryto główkę i tył gitary wydaje się dość miękki. Pograłem na Gretschu kilka prób, a już dość haniebnie zarysował się przy kluczach. Obawiam się, że po dziesięciu latach z Pro Jeta może mi się zrobić sprzęt vintage relic, ale to się dopiero okaże. Może nauczony trudami życia stwardnieje z wiekiem? Pewne obawy wzbudza także palisandrowa podstrunnica. Jest matowa i nieco surowa, więc jak się nie zadba o odpowiednią pielęgnację może chłonąć brud i cały ten dodatkowy rock’n’rollowy syf jak gąbka. W moim egzemplarzu usłojenie palisandru ułożyło się tak niefortunnie, że w jednym miejscu zrobiła się szparka przy bindingu. Zobaczymy jak zachowa się z czasem. Z dodatkowych pierdółek, okazało się, że jeden z potencjometrów trzeszczy, ale to już sobie załatwię jak oddam gitarę lutnikowi w celu dodatkowej regulacji.
Trochę pozrzędziłem, ale gitara wygląda na solidną. Jak na swój gabaryt to jest zaskakująco ciężka. Oprócz palisandru, z którego zrobiono podstrunnicę Pro Jeta wykonano z lipy i klonu, ale metaforycznej lipy tutaj nie ma. Jest OK.
O brzmieniu wypowiem się za jakiś czas. Na razie jeszcze szukam ideału przy riffach, ale na solówkach gada baaardzo dobrze na każdej opcji ustawienia mojego Orange Dual Terrora.
Ogólnie – wygoda 5/5, wykonanie i jakość 4/5. To na razie pierwsze wrażenia. Pogramy ze sobą dłuższą chwilę to wypowiem się konkretniej.
Jeszcze jedno. Plus za sprytne rozwiązanie mocowania paska, eliminujące potrzebę zakładania strap-locków.
PS: Wszystkie fotki są własnością dogitary.blogspot.com. Nie pożyczaj bez pytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz