Na jakim sprzęcie grają: Kabanos

Po punkowcach z The Analogs i progresywnym Spiralu nadszedł czas na kolejny odcinek serii „Na jakim sprzęcie grają”. Tym razem mam dla Was jeden z najlepszych gitarowych zespołów w kraju o smakowitej nazwie Kabanos. Zespół, który działając zgodnie z ideą DIY podbija polską scenę grając na największych festiwalach i wyprzedając nakłady swoich kolejnych płyt. Na parę pytań odnośnie sprzętowego zaplecza Kabanosa odpowiedział gitarzysta zespołu Mirek Łopata.


Gretsch Pro Jet G5438T – jakość, wykonanie i wygoda gry – pierwsze wrażenia

Jak wielokrotnie wspominałem, jestem wiernym użytkownikiem gitary Fender Stratocaster. Po dziesięciu wspólnych latach naszła mnie ochota na odrobinę urozmaicenia i zacząłem rozglądać się za czymś zupełnie innym. Po głowie chodziły mi różne wiosła jak Gibson SG czy Les Paul Junior, ale moje kontakty z Gibsonem uświadomiły mi, że nie do końca taka gitara mi odpowiada. Szukałem głębiej i swoje rozważania skierowałem na dwie inne marki – Gretsch i Duesenberg. Jak to jednak bywa, serce mówi jedno, a portfel drugie. Racjonalne podejście do tematu pozostawiło na polu bitwy dwie gitary – Gretsch Electromatic Hollow Body oraz Gretsch Pro Jet G5438T. Sprawdziłem oba wiosła w krakowskim Składzie Muzycznym i wybór padł na klasycznego, les paulowatego Pro Jeta. Gitarę mam od niedawna, więc nie zdążyłem jej przetestować na wszystkich polach bitwy, ale w swoim czasie podzielę się z Wami swoją opinią. Na początek pierwsze wrażenia i trzy podstawowe tematy, o które jestem pytany w kontekście nowego sprzętu – wykonanie, jakość i wygoda gry. No to po kolei, ale od końca.

Wygoda gry
 
Testowałem różne les paulowate gitary, ale pod względem wygody Pro Jet jest moim zdecydowanym faworytem. Często jak biorę obcą gitarę do ręki to przez pierwszych parę minut czuję się nieco zagubiony. Tutaj nie ma tego problemu. Pro Jet leży w dłoniach idealnie. Mimo klasycznego kształtu jest to bardziej „wyścigowa” gitara niż mój Stratocaster, którego też ceniłem za wygodę. Na Gretschu gra się zadziwiająco przyjemnie, a solówki same płyną spod palców ;). No i można wygodnie oprzeć rękę przy tłumieniu, z czym przy Stratocasterze różnie bywało. Co do mostka Bigsby B50, w którego wyposażony jest G5438T to ma najsubtelniejszą wajchę, z którą grałem. Bigsby jest dość czuły, ale efekt brzmieniowy jest delikatny i ładnie wpuszcza się w brzmienie. Fenderowskie tremolo jest o wiele bardziej agresywne i sztywne. Nie zwróciłem uwagi, żeby wajchowanie wpływało widocznie na strój gitary. Można na luzie powibrować bez obawy, że pod koniec numery strój nam się rozejdzie. Co do wygody Pro Jeta nie mam najmniejszych zastrzeżeń – dla mnie bomba.


Jakość i wykonanie
 
Na pierwszy rzut oka gitara prezentuje się efektownie i robi spore wrażenie. Zdjęcia tego nie oddają. Zwłaszcza te, które publikowane są na stronach sklepów muzycznych. Jednak nie można zapominać, że Gretsch Pro Jet G5438T należy do serii budżetowych modeli producenta produkowanych w Chinach. Rozrzut cenowy w przypadku gitar Gretscha wydaje się trochę absurdalny, bo są to różnice od kilku, do kilkunastu tysięcy. W Składzie Muzycznym wisiały obok siebie Gretsche za dwa tysiące z hakiem jak i łudząco podobne za ponad osiem, ale wiadomo, że diabeł tkwi w szczegółach i detalikach.

Ogólnie rzecz ujmując, Gretsch Pro Jet G5438T jak na budżetowe wiosło wykonano solidnie. Miałem kiedyś Les Paula Epiphone i było to straszne badziewie. W Gretschu wszystko jest ładnie dopasowane i sprawia dobre wrażenie. Złoty lakier na topie gitary wygląda wyśmienicie. Za to ciemny lakier, którym pokryto główkę i tył gitary wydaje się dość miękki. Pograłem na Gretschu kilka prób, a już dość haniebnie zarysował się przy kluczach. Obawiam się, że po dziesięciu latach z Pro Jeta może mi się zrobić sprzęt vintage relic, ale to się dopiero okaże. Może nauczony trudami życia stwardnieje z wiekiem? Pewne obawy wzbudza także palisandrowa podstrunnica. Jest matowa i nieco surowa, więc jak się nie zadba o odpowiednią pielęgnację może chłonąć brud i cały ten dodatkowy rock’n’rollowy syf jak gąbka. W moim egzemplarzu usłojenie palisandru ułożyło się tak niefortunnie, że w jednym miejscu zrobiła się szparka przy bindingu. Zobaczymy jak zachowa się z czasem. Z dodatkowych pierdółek, okazało się, że jeden z potencjometrów trzeszczy, ale to już sobie załatwię jak oddam gitarę lutnikowi w celu dodatkowej regulacji.
 

Trochę pozrzędziłem, ale gitara wygląda na solidną. Jak na swój gabaryt to jest zaskakująco ciężka. Oprócz palisandru, z którego zrobiono podstrunnicę Pro Jeta wykonano z lipy i klonu, ale metaforycznej lipy tutaj nie ma. Jest OK.
 
O brzmieniu wypowiem się za jakiś czas. Na razie jeszcze szukam ideału przy riffach, ale na solówkach gada baaardzo dobrze na każdej opcji ustawienia mojego Orange Dual Terrora.
 
Ogólnie – wygoda 5/5, wykonanie i jakość 4/5. To na razie pierwsze wrażenia. Pogramy ze sobą dłuższą chwilę to wypowiem się konkretniej.

Jeszcze jedno. Plus za sprytne rozwiązanie mocowania paska, eliminujące potrzebę zakładania strap-locków.
PS: Wszystkie fotki są własnością dogitary.blogspot.com. Nie pożyczaj bez pytania.

Jak bardzo źle brzmi head Marshall MA100H ?

Dziś krótko i na temat. Miałem ostatnio, co nieco do czynienia z headem Marshall MA 100 H – tak, od tego znanego producenta lodówek i słuchawek – i jest wyjątkowo rozczarowujący. O ekonomicznej serii lampowych headów Marshalla usłyszałem, kiedy byłem skromnym użytkownikiem tranzystorowego Laneya TF 300. Myślałem nad zakupem lampy, ale budżet miałem bardzo symboliczny. Dotarła do mnie wówczas wieść o nowej, niesamowitej serii lampowych headów, o konkretnej mocy i to jeszcze od znanego producenta! Naprawdę długo się wahałem, bo całość wyglądała całkiem apetycznie. Postanowiłem jednak odłożyć zakup, na kiedy indziej, dozbierać trochę waluty i kupić coś wyższej klasy. Dziś już wiem, że było to najlepsze rozwiązanie z możliwych.

Jeśli zobaczysz takie logo to wiedz, że coś się dzieje

Dlaczego? Head Marshalla z serii MA ma kilka podstawowych minusów. Wykonany został z tańszych (czyt. gorszych) komponentów, jest wielki i ciężki, a co najgorsze – brzmienie kanału przesterowanego jest wręcz żenujące. Wydaje się, że masz dużo gałek i coś fajnego da się na pewno z niego ukręcić. Może się da, ale ja nie byłem świadkiem takiego olśnienia. Ogólnie, ciężko u Marshalla znaleźć dobrego wzmaka z fajnym drivem. O dobry kanał czysty znacznie łatwiej, ale przestery zawsze miał problematyczne. Jednak nie były aż takie toporne, siarzaste, płaskie i drażniące jak te w serii MA. Widziałem i słyszałem wiele, ale MA z czystym sumieniem odradzam. Chyba, że chcesz taki sprzęt traktować, jako rockowy mebel, to wtedy może się sprawdzi.

Jeżeli szukasz nowego, taniego, lampowego heada i zastanawiasz się nad zakupem Marshalla z serii MA to pomyśl jeszcze chwilę. Najlepiej tyle, aż dozbierasz parę złotych na coś lepszego.

Na jakim sprzęcie grają: Spiral

Pora na drugi odcinek cyklu „Na jakim sprzęcie grają”, w którym prezentuję interesujących, moim zdaniem, gitarzystów i sprzęt, jakim się posługują. Po street punkowym The Analogs ze Szczecina zmienimy klimat na progresywny i przenosimy się do Rzeszowa, gdzie od lat coraz śmielej poczyna sobie zespół Spiral. Grupa pracuje obecnie nad następcą bardzo dobrze przyjętego albumu „Urban fable” z 2009 roku i wraca do regularnego koncertowania. Z tej okazji postanowiłem spytać gitarzystów SpiralMateusza Mazura i Grzegorza Kyca – na jakim sprzęcie grają.

Mateusz Mazur i jego Mayones Regius 7 Custom

Kowbojski pedalboard od Western Cases

Nadszedł dzień, w którym mój pedalboard wyrwał się spod kontroli i trzeba go było ujarzmić na nowo. Prozaiczny powód – stary, zakupiony po taniości na allegro board o szerokości 70cm okazał się za mały, więc sprawiłem sobie nowy, większy i solidniejszy. Wybór padł na manufakturę poznańskich kowbojów z Western Cases, o której ostatnio pisałem.
Żeby się nie ograniczać, wybrałem board o szerokości 90 cm – co jest maksymalnym rozmiarem, który sensownie mieści się w bagażniku samochodu osobowego :) – głębokości 35 cm (która na luzie pomieści dwa rzędy kostek), oraz wysokości zaledwie 7 cm (dopasowanej do standardowych kostek gitarowych i cry baby Dunlopa). Nie jest to wcale mało, bo nawet jak się zarzuci jakiś kabel na kostki to wszystko i tak elegancko się dopina. Taki rozmiar boarda gwarantuje, że będzie duży, obszerny i całkiem zgrabny.

Podealboard wykonano z mocnej sklejki, klasycznych aluminiowych profili oraz zgrabnych płaskich narożników (można zamówić też kulowe). Zaskoczyły mnie nieco charakterystyczne walizkowe zapięcia, ale choć nie sprawiają wrażenia pancernych wykonane są z mocnego materiału. Przy okazji są wygodniejsze od motylkowych. Wnętrze wykonano dokładnie i starannie. Nic się nie odkleja, a kocowaty materiał przyklejono równo i precyzyjnie.
Ogromny plus dla Western Cases za grubą, wygodną rączkę z gumowatej eko-skóry. Nawet jak napakujesz case ciężkim sprzętem to trzyma się go komfortowo i wygodnie. Poprzednio miałem plastikową, walizkową rączkę, która przy większym ciężarze nieprzyjemnie wrzynała się w dłonie. Tutaj nie ma tego problemu.
Jedyna rzecz, która irytowała mnie na początku to specyficzne zawiasy rozłączne. Żeby połączyć wieko z podłogą pedalboardu, należy umieścić bolce w pasujących otworkach. To dość precyzyjna robota, a przy szerokości bliskiej metra jest to trochę kłopotliwe. Na szczęście z każdym kolejnym razem idzie coraz lepiej :) W poprzednim boardzie miałem szerokie zawiasy, które wystarczyło o zaczepić o siebie, co było bardziej oczywistym rozwiązaniem, ale mocowanie stosowane przez Western Cases wydaje się bardziej solidne. O solidności boardu ma świadczyć także certyfikat uprawniający do 5-letniej gwarancji na użyte przy jego produkcji materiały. Pięć lat to szmat czasu, ale dam znać, jak pedalboard sprawuje się w 2018 roku ;)
 
Jak pisałem, poprzedniego boarda kupiłem za dwie stówy na allegro. Wydawał się ok, ale musiałem go nieco ulepszyć na własną rękę, żeby spełnił moje oczekiwania. Porównując moje stare pudło do pedalboarda Western Cases dopiero widać, jaką różnicę robią detale, staranność wykonania i odpowiedni dobór okuć i materiałów. Reasumując, pedalboard od Western Cases jest spoko, nawet jeśli nie jesteś z Mrągowa.
Trochę miejsca jeszcze zostało :)

Sklep muzyczny od drugiej strony lady

Do tej pory przedstawiałem Wam temat gitarowego sprzętu od strony „konsumenta”, ale dziś postanowiłem oddać głos osobom z drugiej strony barykady – sprzedawcom i właścicielom sklepów muzycznych. Wbrew pozorom, ludzie po drugiej stronie lady nie są odrębnym gatunkiem, który tylko czeka, aby oskubać biednych gitarzystów, a w zdecydowanej większości przypadków to także muzycy i osoby, z którymi można się sensownie porozumieć.

Nie jestem zgredem, ale pamiętam czasy, kiedy zakupy sprzętu muzycznego odbywały się wyłącznie w tradycyjnych, stacjonarnych sklepach muzycznych. Wszystkie swoje gitary zakupiłem w normalnych sklepach, które lepiej lub gorzej wspominam. Sytuacja zmieniła się, gdy do gry na masową skalę wkroczył internet i rynek z lokalnego stał się ogólnopolski, a później globalny. Już nie idziesz do dwóch sklepów w mieście, żeby porównać ceny, tylko szukasz na siedemdziesięciu stronach, gdzie różnica cen często zamyka się w kilku, decydujących o zakupie, złotych. Internet sprawił, że łatwiej dotrzeć do poszukiwanego towaru – zarówno drobnicy, jak i konkretnego gitarowego sprzętu. Sam pamiętam, gdy chodziłem po sklepach w poszukiwaniu kostek czy strun i nigdzie nie mogłem dostać tego, czego chciałem… Dziś klikasz i po temacie. Ale nie oznacza to wcale, że sklepy muzyczne zniknęły, chociaż niekiedy widać, że wybór towaru robi się coraz mniejszy.
 
Sam ostatnio rozglądam się za nową gitarą, a poszukiwania nowego wiosła zawiodły mnie z Rzeszowa do Krakowa, gdzie w Składzie Muzycznym ograłem parę modeli Gretscha. Przy okazji pogawędki z Rafałem Majewskim ze Składu, wyszło parę ciekawostek, o które postanowiłem podpytać także właścicieli innych, rozsianych po Polsce stacjonarnych i internetowych sklepów muzycznych.
Często spotykana sytuacja, na którą najbardziej narzekają właściciele sklepów stacjonarnych, polega na tym, że do sklepu przychodzą ludzie, żeby sprawdzić dany sprzęt, a później szukają najtańszej opcji zakupu przez internet. Fakt zdarzają się tacy klienci – mówi Paweł Szulc, właściciel sklepu Music Store z Poznania Zawsze można w sieci kupić coś taniej, ale czy lepiej? Gitara gitarze nigdy nie jest równa. Kto się odważy wydać dziś 10 tysięcy złotych bez wsparcia ze strony sklepu i serwisu? Kiedyś takich przypadków było więcej, teraz klient chce mieć wszystko w jednym punkcie, gdzie może przyjść, zapytać itd. Dla przykładu, około tydzień temu przyszedł do nas klient, który, na szczęście nie u nas, testował sprzęt Yamaha, ale wypatrzył i kupił taki sam w USA za połowę ceny. Ów klient otrzymał chińską podróbę instrumentu, który sprawdzał i przyszedł do nas, do autoryzowanego serwisu Yamaha, żeby mu opisać instrument do reklamacji, bo to nie jest to, co zamawiał. Pytanie – ile takiego klienta skasować 500 czy 1000 złotych?

Są ludzie, którzy przyjdą, wymacają, zabiorą czas sprzedawcy, po czym bez słowa klepią aukcje w internecie – tłumaczy Grzegorz Łysek właściciel sklepu Gama z Rzeszowa. – Niestety miałem kilka przykrych sytuacji, kiedy klient wybadał produkty u mnie w sklepie, a później okazało się, że połakomił się różnicą 30zł na ogólnej kwocie rzędu 1000zł i kupił przez internet. Niektórym klientom brakuje swoistej dojrzałości do negocjowania lepszej ceny. Ja sam osobiście kupując elektronikę upewniam się, jaka jest przeciętna, korzystna cena w necie, a później idę do sklepu w Rzeszowie i negocjuję.
Wydaje się, że wszystko rozbija się o kwestie typowo matematyczne – czyli cyferki. Ale czy tylko niska cena ma wpływ na to, gdzie zakupimy dany sprzęt? Analizując popularność aukcji w internecie, które oferują najtańszy towar z danego asortymentu wydaje się, że tak, ale czy na pewno?

Cena to sprawa, co najmniej drugorzędna – twierdzi Przemysław Zalewski, właściciel sklepu internetowego Tanie Struny. – Obsługa klienta na odpowiednio wysokim poziomie, dobrze zorganizowana logistyka, szybka realizacja zamówień, fachowa pomoc oraz umiejętność radzenia sobie z sytuacjami wyjątkowymi (reklamacje, zaginięcia towaru itd.) to moim zdaniem ma prawdziwe znaczenie.
 
Cena często nie ma znaczenia, jeśli jest normalna – dodaje Rafał Majewski, właściciel sklepu Skład Muzyczny z Krakowa – Trzeba mieć towar i trzeba umieć budować własną pozycję oraz autorytet. Gdyby ludzie kupowali więcej u siebie w mieście to mieliby większy wybór i lepsze ceny. Sklepy stacjonarne, które zaniżają ceny i pchają sprzedaż na portale aukcyjne często pozbywają się własnej indywidualności. Klient pamięta, że coś kupił na allegro, a nie od kogoś konkretnego.

Zaniżanie ceny to dość poważny problem – mówi Dawid Laboga, producent marki DL David Laboga. – Ja z tym walczę, ale niestety nie każdy producent/dystrybutor chce z tym walczyć. Według mnie sklepy internetowe powinny mieć niższe rabaty od sklepów stacjonarnych, albo mieć bardzo silną politykę cenową. Zresztą, sklepy, które zaniżają ceny są mało kreatywne. Nie zdają sobie sprawy z tego, że taka wojna cenowa nie ma końca, bo każdy będzie zaniżać ceny o te kilka złotych w dół, aż dojdzie do tego, że interes zrobi się mało opłacalny. Przez takie działania padło już wiele sklepów stacjonarnych. Myślę, że można zaoferować wiele klientowi nie dotykając ceny. Np. szybką dostawę czy darmową wysyłkę.
To smutna prawda – potwierdza Grzegorz Łysek z Gamy. – Handlowcy biją ceny na głowę zamiast po prostu utrzymywać marżę na rozsądnym poziomie, co pozwoli im na rozwój ich firm. Stara zasada "u mnie kupisz najtaniej" czasem prowadzi do upadku sklepu.

Zatem czy stacjonarne sklepu przejdą do historii, wyparte przez cięcie cen ze strony sklepów internetowych?

Absolutnie NIE – podkreśla Grzegorz z Gamy. –  Jestem zwolennikiem teorii "przyjdź, zagraj, wypróbuj, kup świadomie". Dzięki temu nie będziemy się później szamotać przy zwrocie produktu, jak to ostatnio słyszałem u kolegi w sklepie, "bo w YouTube to grało lepiej". Myślę, że podobnie jak w reklamie papieru, nie będzie takiego zupełnego przejścia. Sądzę, że realnie czeka nas "stacjonarnych" mocne przeszeregowanie, a Ci, którzy nie dopasują się do obecnych i przyszłych warunków po prostu zlikwidują swoje sklepy.

Branża muzyczna jest pod tym względem "bezpieczna" na tle sklepów, np. z elektroniką użytkową czy też książkami – twierdzi Przemysław Zalewski z Tanich Strun. – Ze względu na specyfikę towaru kontakt za specjalistą oraz możliwość "dotknięcia" produktu sprawi, że stacjonarne sklepy muzyczne są i będą cały czas potrzebne. To, co czeka sklepy stacjonarne to naturalna selekcja, która wyeliminuje podmioty słabe.

Myślę, że za kilka lat będziemy mieli więcej specjalistycznych sklepów z drogim sprzętem i będą to dzisiejsze „dobre” sklepy – mówi Dawid Laboga. – Sklepy z tanimi, “chińskimi“ towarami będą działały w internecie, bo kupując takie rzeczy nie ma potrzeby ich testowania. Za to gitarę za kilka tysięcy lepiej kupić w sklepie stacjonarnym. Dlatego myślę, że warto już dzisiaj budować markę sklepu na dobrych i drogich produktach.

Krok dalej w swoich poglądach idzie Paweł Szulc z Music StoreSklepy stacjonarne z wykfalifikowaną kadrą biją na głowę te internetowe. Dlatego uważam, że sklepy internetowe polegną, ale wraz z nimi małe sklepy stacjonarne. Nie znam żadnego sklepu internetowego w Europie, który nie ma zaplecza w postaci porządnego sklepu stacjonarnego. W 99% przypadków sklepy internetowe nie mają towaru na stanie tylko sprowadzają go pod zamówienie. Czy klient chce dzisiaj czekać? Nie, on chce teraz, już, zaraz. To nie jest problem tylko naszej branży – tak jest wszędzie, a ile potem jest z tym problemów… a to nie dojedzie, a to uszkodzone, a jak podłączyć, a jak ustawić… i co ma potem tzw. klient internetowy zrobić? Takich przykładów są dziesiątki. Kto wie, może dożyjemy czasów, że nie będzie w ogóle sklepów stacjonarnych, ale to chyba dopiero po IV wojnie światowej.

To jest kwestia logistyki i specyfiki danego rynku – dodaje Rafał ze Składu Muzycznego. – Bez internetu tradycyjne sklepy nie mają obecnie szans na rynku, bo jak zaprezentować inaczej ofertę? Sklepy internetowe bez stacjonarnej siedziby też nie będą mogły rozwinąć się poza pewien poziom.

Co zatem zrobić, żeby przetrwać na rynku?

Żeby nie być "kolejnym sklepem muzycznym" trzeba się wyróżniać – mówi Dawid Laboga. – Trzeba mieć coś, czego inni nie mają. Ciężko dostępny sprzęt, wzbudza zazwyczaj bardzo duże zainteresowanie. Myślę, że to jest właśnie klucz do sukcesu. Problem polega na tym, że wiele sklepów po prostu nie potrafi sprzedawać drogiego sprzętu. Albo sprzedawcy mają małą wiedzę na ten temat, albo zasłaniają się kryzysem, którego ja osobiście nie czuję.

Sklep musi mieć swój indywidualny charakter i starać się robić coś więcej oprócz sprzedaży sprzętu – wyjaśnia Rafał ze Składu Muzycznego. – W Składzie Muzycznym stawiamy na bliskie relacje z ludźmi, którzy najpierw coś u nas kupują, a potem coś z nami robią. Przykład? Ostatnio wsparliśmy pomysł zrobienia giełdy instrumentów w Krakowie. Pomagamy też przy koncertach. KSM, czyli Krakowska Scena Muzyczna jest naszym sztandarowym projektem, który cały czas się rozwija i już wykroczył poza ramy jednego miasta. Myślę, że z tego będzie kiedyś dużo fajnych rzeczy.

Mimo tego, że w polskich sklepach dostępne jest sporo różnego rodzaju sprzętu, to słychać opinie, że lepiej ściągać sprzęt z USA czy z zachodu, bo jest lepszy od tego, który można dostać na miejscu.

Zdarza się, że gitarzyści ściągają gitary ze stanów, bo niestety te, które trafiają na polski rynek nie mają nic wspólnego z jakością, która jest na rynku np. USA – twierdzi Dawid Laboga. – Nie mówię, że to reguła, bo dotyczy to tylko kilku marek, ale niestety tak bywa. Osobiście znam kilku dystrybutorów, którzy oferują najwyższej jakości sprzęt gitarowy, ale im się chce i nie chodzi tu tylko o pieniądze. Poza tym, na zachodzie jest dużo większy wybór tego, czego się szuka. W Polsce są sklepy, gdzie znajdziemy światowe marki i w kilku sklepach stacjonarnych znajdziemy nawet duży lub bardzo duży wybór. Niestety tych sklepów jest zbyt mało.

Gorszy sprzęt w Polsce? Bzdura! – protestuje Rafał ze Składu Muzycznego. – Po pierwsze, przecież taka selekcja kosztuje. Po drugie, jakiej firmie zależy, aby zaniżać standardy? Takie akcje nigdy się nie opłacają, bo w każdym biznesie zawsze chodzi o długoterminowe działanie. Tylko cwaniactwo jest krótkoterminowe. Jakoś ciężko mi uwierzyć, że w zarządach takich firm jak choćby Fender siedzą cwaniaki. Ostatnio przeczytałem, że od 2008 roku Gibson wierci komory w deskach, bo oszczędza na drewnie. To jest taka sama bzdura i spekulacja. Dodam jeszcze, że często sami sprzedawcy uwiarygadniają takie mity, dlatego, że nie mają w swojej ofercie danej marki np. Gibsona albo, Gretscha. Swoją drogą, Gretsch wbrew obiegowej opinii jest robiony w Japonii, a nie w USA. Nasza branża karmi się różnymi mitami, ale widocznie tak ma być :).

 
Opinii jest wiele, ale fakt jest jeden. Nie ma nic przyjemniejszego dla gitarzysty, niż wpaść od czasu do czasu do porządnie zaopatrzonego sklepu muzycznego :)

Powyższe fotki wykonała moja przemiła małżonka w sklepie Skład Muzyczny w Krakowie

Polski Anti-Effect od Chaosound – awangardowa przyprawa w twoim pedalboardzie


Jakiś czas temu dostałem informację o nowym polskim efekcie gitarowym, a konkretniej anty-efekcie, bo produkowany przez polską manufakturę Chaosound Anti-Effect wydaje się zaprzeczeniem tego, czym powinien zajmować się konwencjonalny przester. Założeniem Anti-Effect jest odtworzenie „popsutego” brzmienia, gdy w gitarze trzeszczą potencjometry, przerywa kabel i ogólnie dzieją się rzeczy, które zdarzyć się nie powinny. Pomysł ciekawy, ale tak właściwie po co komuś coś takiego? Z tym pytaniem udałem się do Łukasza Badowskiego z Chaosound, który wyjaśnia ideę projektu.

Anti-Effect powstał jako nasz hołd dla rock’n’rollowego szaleństwa i gitarzystów zawsze gotowych na eksperymenty – mówi Łukasz. - Anti-Effect nie jest przesterem ani efektem tremolo. Urządzenie będzie bardzo efektywną przyprawą brzmienia gitarowego. Anti-Effect budowaliśmy z myślą o muzykach-eksperymentatorach, otwartych na nowe możliwości brzmieniowe. Jedni używają naszego efektu w awangardowym rocku, inni widzą duże możliwości wykorzystania go w dubstepie. Najciekawsze efekty można uzyskać łącząc Anti-Effect z innymi urządzeniami modulującymi brzmienie. Tutaj teren eksploracji jest właściwie nieograniczony.

Próbki brzmienia można odsłuchać na kanale You Tube Chaosound. Jedno trzeba im przyznać – z pewnością są oryginalne, a jak człowiek dobrze pokombinuje to faktycznie można coś zaskakującego z Anti-Effectu wyciągnąć. A wy co o tym sądzicie?

Case na head Orange Dual Terror od Kakus Cases & Covers

Jak wielokrotnie pisałem, jestem dumnym posiadaczem zgrabnego lampowego heada Orange Dual Terror. Duale sprzedawane są wraz z materiałowym, usztywnianym gąbką pokrowcem z kieszonką na kable, który owszem jest fajnym i wygodnym gadżetem, ale przy dłuższym użytkowaniu nieco się przeciera. Wiadomo, ładujesz heada w bagażnik, wrzucasz na niego inne graty i nikt się przy tym zbytnio nie pieści. Dlatego też postanowiłem poszukać dla swojej pomarańczki nowego, bardziej wytrzymałego domku w postaci klasycznej skrzyni transportowej flight-case. Jak wiadomo, wspieram polską myśl techniczną, więc rozglądnąłem się po rodzimym rynku w poszukiwaniu ciekawego case’a.
Dogłębna analiza tzw. internetów doprowadziła mnie do Krzywinia (nie pytajcie gdzie to jest), gdzie mieści się siedziba firmy Kakus Cases & Covers produkującej pokrowce i skrzynie transportowe na wszelkiego rodzaju sprzęt. Nie tylko muzyczny. Kontakt z Rafałem z Kakusa był szybki, konkretny i rzeczowy – podobnie jak zaskakująco szybki czas realizacji. Chociaż na stronie napisano, że czas oczekiwania to dwa tygodnie, ale to zależy pewnie od stopnia skomplikowania zamówienia.

Orange Dual Terror to dość specyficzny head, ale wykonanie takiego case’a nie stanowiło dla Kakus Cases problemu. Pomierzyłem, podesłałem wymiary i dostałem dokładnie to, czego chciałem.  Head leży w środku idealnie, a że dodałem w projekcie parę centymetrów wolnego miejsca, mam możliwość schowania do case’a jeszcze dodatkowego osprzętu.

Sprawa najważniejsza – estetyka i jakość wykonania. Dość niewielki rozmiar mojego case’a sprawia, że wygląda przeuroczo :) Zresztą widać to na zdjęciach. Ładnie wyglądają narożniki kulowe – zwłaszcza te dolne z wypuszczonymi poza profile okuciami. Nie są to banalne kwadratowe zakończenia, których sporo na rynku. Wyglądają dobrze a wykonanie są naprawdę solidnie.
Moja skrzynia została wykonana z grubej, pięciowarstwowej sklejki oraz komponentów zachodniej marki Penn Elcom. Dzięki temu zamki motylkowe, okucia, uchwyty i zawiasy są mocarne i wysokiej klasy. Kakus oferuje także osprzęt marki Adam Hall oraz kółka do case’ów Colsona. Poszczególne komponenty dokładnie znitowano. Kakus na nitach nie oszczędza, bo jest ich tutaj cała masa. Wnętrze skrzyni wyklejono bardzo twardą, prostą pianką wewnątrz oraz miękką falistą gąbką pod wiekiem. Jak na tak konkretną konstrukcję całość waży stosunkowo niedużo – około 5kg, ale hard case na head większych gabarytów zapewne przekroczy 10.
Wykonana przez Kakus Cases skrzynia jest solidna i dokładnie skonstruowana. Gąbki przyklejono starannie, profile montowane są w całości, więc nie ma tu mowy o oszczędzaniu na materiale. Jeśli szukacie flight-case’a na swój sprzęt to warto odezwać się do Rafała z Kakusa i sprawdzić jego ofertę. Ja ze swojej skrzyni jestem zadowolony i z czystym sumieniem mogę ją polecić.

Czy potrzebujesz paczki 4x12?

Grasz na gitarze, właśnie kupiłeś swojego pierwszego heada i zastanawiasz się, jaką kolumnę wybrać? Teledyski, koncertowe DVD czy sesje zdjęciowe rockowych kapel pokazują, że jedyny słuszny rozmiar gitarowej paczki to 4x12. Albo od razu dwie kolumny 4x12. Albo pięć… Ale czy tak naprawdę potrzebujesz paki 4x12 żeby grać próby i koncerty? Moim zdaniem nie. Co zatem wybrać 2x12 czy 4x12?

Sam przeżywałem taki dylemat i skończyło się na tym, że mam dwie paczki – 2x12 Randalla oraz 1x12 Marshalla. Dlaczego tak? Zdecydował rozsądek i względy praktyczne. Gra z paczką 4x12 ma swoje zalety. Mając taki sprzęt za plecami czujesz dźwięk na całym swoim ciele i doznajesz przyjemnego uczucia „targania nogawek”. Piewcy jedynej słusznej idei dodadzą też, że dźwięk jest pełniejszy, a skuteczność paczki większa. Jednak życie rockowego muzyka często nie jest usłane różami i większość gratów trzeba taszczyć samodzielnie, więc jeżeli nie masz swojej ekipy technicznej zastanów się dwa razy. Wśród znajomych gitarzystów zauważyłem podobny trend. Nakupowali paczek 4x12, a teraz narzekają. Owszem, jest radość, ale kłopotów znacznie więcej. Paka jest ogromna, ciężka, kłopotliwa w transporcie, a jak się zapakuje ją we flight-case’a to dopiero się robi gabaryt. Dlatego też coraz częściej wymienia się duże paczki na mniejsze 2x12. Może to już nie ten sam klimat, ale efekt masz podobny.

1x12 na dużej scenie fot: Beth Rothersand

Jak pisałem, mam dwie paczki – 1x12 i 2x12. Zdarzało mi się grać na 1x12 na dużych scenach i małych klubowych koncertach, gdzie grałem na samych tyłach. Dawała radę w obydwóch sytuacjach. Tak samo moja 2x12. Może nie są tak wizualnie atrakcyjne jak 4x12, ale spełniają swoje zadanie. Zresztą, jak spotkacie na swojej drodze ogarniętych akustyków to wyciągną Wam gitarę nawet z paczki 1x8. No i co najważniejsze, sprzęt jest stosunkowo lekki (jakieś 20kg żywej masy) i na luzie mieści się w bagażniku osobówki.

Zgadzam się, że paczka 4x12 to fajna sprawa, ale życie pokazuje, że 2x12 jest fajniejsze. A Ty co o tym myślisz?

Taurus Dexter - nowy polski octaver

Sopocki Taurus powiększa paletę swoich efektów do gitary. Do drive'a, chorusa, compressora i delaya dołączył octaver o serialowym imieniu Dexter. Dex pozwala na dodanie do bazowego dźwięku dolnej i górnej oktawy - osobno lub jednocześnie. Ekipa Taurusa wrzuciła parę sampli na swoją stronkę, a dodatkowo możliwości nowego efektu można sobie sprawdzić na filmiku nagranym przez Premier Guitar w czasie targów Musikmesse '13. Po tak skromnych zajawkach na razie ciężko stwierdzić jak Dexter będzie gadać w praktyce, ale jedno jest pewne - działa.
 
Fot: Taurus

Polskie pedalborady (i nie tylko) od Western Cases

Życie rockowego gitarzysty ma wiele punktów zwrotnych. Jednym z nich jest moment, kiedy poszukując sekretu swojego własnego brzmienia zaczyna niezdrowo interesować się efektami gitarowymi. Z efektami tak to już jest, że jak się kupi jeden, to na jednym się nie kończy. Wiem, co mówię. Doszedłem właśnie do momentu, w którym mój stary pedalboardu o wymiarach 70x40 stał się za ciasny, aby pomieścić mój podręczny arsenał. Trzeba było poszukać nowego domku, a że z poprzedniego, zakupionego za dwie stówy na allegro nie byłem zbyt zadowolony postanowiłem dogłębnie zbadać temat producentów pedalboardów. Jak wiecie, wspieram polską myśl techniczną, więc nie oglądałem się na dalekowschodnie produkcje tylko przetrzepałem polski rynek w poszukiwaniu pedalboardu, który spełni moje oczekiwania.

Ile jest polskich producentów pedalboardów i skrzyń transportowych flight-case? Cała masa. Wręcz zaskakująco dużo. Tych najpopularniejszych jest zaledwie paru, ale miałem już okazję nieraz kontaktować się z tzw. liderami rynku i trochę szkoda mi było czasu na oczekiwanie, aż zostanę łaskawie obsłużony. Poszukałem głębiej i znalazłem w Poznaniu działającą od dwóch lat manufakturę Western Cases, której pedalboardy zaintrygowały mnie na tyle, że obecnie z jednego korzystam.
Sylwia i Karol z Western Cases okazali się bardzo sympatycznym, pro-klienckim duetem, dlatego też podpytałem ich o parę spraw związanych z ich działalnością. Jak zwykle w przypadku podobnych historii, pomysł na produkcję skrzyń wziął się z czysto praktycznych pobudek – potrzebowali case na head Marshall JCM 900 więc zrobili go sami, a że wyszło przyzwoicie postanowili pójść za ciosem. Wiadomo, życie muzyka i praca na etacie to słabe połączenie, a coś w życiu trzeba robić. Jak mówią - Już w czasie pracy nad pierwszą skrzynią okazało się, że bez profesjonalnego parku maszyn nie ma szans na sprawną produkcję i dokładność wykonania, na której najbardziej nam zależało. Jako priorytet potraktowaliśmy, więc wyposażenie naszej manufaktury w maszyny i narzędzia, dzięki którym możemy oferować wysoką jakość naszych produktów. Dodatkowo nasze doświadczenie w korzystaniu z case'ów w praktyce, pozwoliło nam przekonać się o tym jak powinien być wykonany dobry i funkcjonalny case do sprzętu muzycznego. Robimy skrzynie takie, jakich sami chcielibyśmy używać, to jest główna zasada, jaką się kierujemy.

To, co wyróżnia Western Cases to osobliwe logo z kowbojskim dyliżansem. – Lubimy amerykańskie klimaty. Początkowo w logo firmy miała się znaleźć czaszka bizona. Typowa, teksańska czaszka, wysuszona i spalona słońcem prerii. Pomysł z dyliżansem był typowym olśnieniem. Skoro case'y służą głównie do transportu, no to przecież pierwszym skojarzeniem powinien być dyliżans.

Jednak charakterystycznym logotypem rynku się nie zdobędzie. Trzeba mieć też coś ekstra do zaoferowania. – Myślę, że naszą główną zaletą jest to, że oferujemy usługę wysokiej jakości i w atrakcyjnej cenie. Warto tu uściślić, że mówiąc „atrakcyjna cena” nie mamy na myśli „najtaniej”. Nie da się tego połączyć. Nie robimy case'ów budżetowych, oszczędnościowych, ponieważ takich firm jest sporo. Nasza jest inna. Najlepszym dowodem na to, że jesteśmy pewni swojej produkcji, jest to, że jako jedyni oferujemy 5-letnią gwarancję na wady konstrukcyjne i materiałowe naszych skrzyń. Inną naszą zaletą jest to, że podejmujemy się też zleceń nietypowych. Niektóre z nich można obejrzeć w naszej galerii na facebookowym fanpage'u, na przykład futerały na gitary typu cigar box od MIKU. Co ciekawe, Western Cases ma w swoim portfolio także gadżeciarski case na ramkę fajek i zapalniczkę, więc jak chcecie mieć coś dziwnego, to nie powinno być z tym problemu.
 

Cenowo, w kategorii polskie pedalboardy Western Cases oferuje przyzwoite ceny. Średnio, za pedalboard 70x40 trzeba zapłacić około 370zł, a za 90x40 około 400zł.

Western Cases to nadal świeża marka na polskim rynku producentów skrzyń transportowych, ale warto się im przyglądać. Jak pisałem, sam od miesiąca mam pedalboard ich produkcji, tłukę go już po próbach i koncertach, więc niebawem podzielę się konkretną opinią na jego temat.
 
Tak to wygląda od środka.
 

Red's Stronger - nowość w ofercie polskiego Red's Music

Rok temu pisałem o polskich ręcznie konfekcjonowanych kablach Red’s Music Standard. Red’s oferował wówczas trzy rodzaje przewodów – Economic, Standard oraz Studio. Niedawno oferta producenta poszerzyła się o nowy model kabla o nazwie Red’s Stronger. Jak sama nazwa wskazuje jest to wzmocniona, bardziej wytrzymała konstrukcja standardowego przewodu, choć oryginalny kabelek do najcieńszych nie należał.
Co zatem zmieniło się w nowych Red’sach? Przede wszystkim mamy nowe, wzmocnione sprężyną i pozłacane wtyki jack. Sam kabel jest sporo grubszy od standardowych Red’sów czy popularnych kabli Planet Waves. Mimo obfitych kształtów Stronger pozostaje elastyczny i wygodny w użytkowaniu. Konstrukcja Strongera to krzyżowy, miedziany oplot, gruby rdzeń oraz dwa ekrany z przewodzącego PVC. Całość wykonano porządnie i nie ma do czego się przyczepić.
Mam sporo różnych kabli, także tych z górnej półki, ale do swojego koncertowego sprzętu włączę właśnie Red'sa Strongera. Dlaczego? Nie szumi, jest gruby, łatwo się zwija, ma mocne wtyki, więc nie powinien sprawiać problemów w warunkach scenicznych.

Mocna konstrukcja, dobra cena i polska produkcja sprawiają, że Strongera mogę spokojnie polecić. A już za jakiś czas będziecie mogli posłuchać studyjnych próbek nagranych na Strongerach i porównać jak Red’s brzmieniowo wypada na tle polskiej konkurencji.
 Red's Music Standard oraz Red's Stronger
 Od góry: DL David Laboga, Laboga Way Of Sound, Planet Waves, Red's Stronger

Nowa gitara od Dust To Rust

Miesiąc temu pisałem o projekcie Zbigniewa Reszki, Dust To Rust, w którym stare gitary po odpowiednim tuningu rozpoczynały nowe, lepsze życie. Zbigniew podesłał mi ostatnio zdjęcia swojego najnowszego dziecka - odrestaurowanego w steam-punkowym stylu les paula. Poniżej znajdziecie parę fotek, a tutaj macie video z prezentacją nowej gitary.
 

Czysty kanał w Orange Dual Terror

Dostałem niedawno maila od czytelnika, który dopytywał się czy na czystym kanale w Orange Dual Terror da się grać głośno bez zbędnego przesterowywania dźwięku?
Tak, da się. Zacznijmy jednak od początku. Ponad rok gram już na Dual Terror i kanał czysty nie jest najmocniejszym punktem programu, chociaż jak się pogrzebie da się ładne czyste dźwięki z niego wyciągnąć.

Orange Dual Terror ma dwa kanały – Fat i Tiny Terror – które są przesterowane, ale jeżeli ustawi się gain pomiędzy 3 a 4 wychodzi z tego przyjemny clean. Zmniejszony gain wymaga podkręcenia głośności na czystym kanale, ale powyżej 8 nigdy nie dokręcałem. Clean ładnie się przebija zarówno przez perkusję i gitary. Grałem na nim próby, małe koncerty klubowe na samych tyłach, duże plenery i wszędzie daje radę.
Co do głośności, to oczywiście da się grać głośno. Wystarczy mocniej podkręcić głośność, aby dostosować poziom do drugiego przesterowanego kanału. To jest największy kłopot, gdy zmienia się w danym utworze kanały z przesteru na czysty, trzeba chwilę posiedzieć aby poziomy głośności były wyrównane.

Różne rzeczy robiłem ze swoim wzmakiem, ale na głośność nigdy nie narzekałem. Zarówno przy paczce 1x12, 2x12 i 4x12.

A jak sprawuje się czysty kanał w Orange Dual Terror na koncertach i w studiu nagrań możecie sprawdzić w poniższym filmie.