Na jakim sprzęcie grają: Wild Books

W piątym odcinku cyklu „Na jakim sprzęcie grają” gościmy warszawski zespół Wild Books. Chociaż zespół w tym przypadku, to określenie nieco na wyrost, ponieważ Wild Books to duet składający się ze śpiewającego gitarzysty Grzegorza i perkusisty Karola. Kapela porusza się w estetyce niskobudżetowego rock’n’rolla czerpiącego z songwriterskich tradycji. Chłopaki lubią analogowe brzmienie i old schoolowe klimaty. Przyznam, że mi też to odpowiada. Wziąłem więc na spytki Grzegorza, aby uchylił nieco rąbka tajemnicy w kwestii swojego gitarowego arsenału.

Fot: Aleksandra Osa

Skąd pomysł na to, aby grać we dwójkę bez gitary basowej? Trochę to osobliwe, chociaż przyznam, że na Waszej płycie nie brakowało mi zbytnio partii basu. Gra bez basu to sposób na granie rock’n’rolla w czasach kryzysu czy może jakiś głębszy zamysł artystyczny?

Grzegorz: Hmmm... można na to spojrzeć z kilku stron. Wild Books zaczęło się jako projekt jednoosobowy. Zagrałem parę koncertów grając nogą na skrzyni z tamburynem. Potem grałem bez, bo skrzynia się rozpadła, ale zacząłem używać fuzza. Po pewnym czasie zaczęło mi brakować bębnów. Akurat poprzedni zespół Karola, Teenagers, był wtedy w zawieszeniu, mieliśmy trochę wolnego czasu, więc zaczęliśmy grać próby. Wszystko wyszło naturalnie i spontaniczne. Mieliśmy też kilka prób z basistami, ale nie szło to jakoś spektakularnie. A skoro sam wspomniałeś, że nie brakuje Ci żadnych dźwięków na naszej płycie, to znaczy, że wszystko jest OK i może lepiej nie przekombinowywać? Poza tym, ująłbym to inaczej: nie jest tak, że gramy “bez basu”, tylko raczej, że gramy na gitarę i perkusję. O!

Będąc jedyną gitarą w zespole spoczywa na Tobie cała odpowiedzialność pod kątem brzmienia muzyki. Z jakiego sprzętu obecnie korzystasz? Z tego, co widzę nie jest to standardowe wiosło, tylko sprzęt za którym stoi jakaś historia.

G: Tak. Jak słusznie zauważyłeś obie 12-strunówki, na których gram to jest totalny custom. Znalazłem je kiedyś na aukcjach i włożyłem w ich remont sporo pieniędzy. Pewnie każdy “szanujący się” gitarzysta popukałby się w głowę i kupił sobie coś porządnego (śmiech). Ale dzięki tym remontom poznałem mnóstwo miłych, pomocnych ludzi i dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy. Jak na przykład tego, że w latach 60. w Bielsku-Białej robił gitary pan Alfred Kopoczek. Wpiszcie sobie na googlu gitara ALKO (firma wzięła nazwę od inicjałów twórcy). Ten facet miał naprawdę kosmiczne projekty! Elektryki, akustyki, dwunastki… Nawet znalazłem zdjęcie dwugryfowego gitaro/basu – coś podobnego w tym czasie robiła firma Danelectro, czy wtedy jeszcze Silvertone. Pan Kopoczek nie robił dużych serii. Moja gitara ALKO ma na główce  ręcznie wybity numer 100. Druga z gitar, na których gram, jest czerwona i niewiadomego pochodzenia. Kupiłem ją od faceta, którego ojciec chałupniczo robił gitary. Strzelam, że w latach 70., ale mogę się mylić. W zasadzie to kupiłem tylko pudło i gryf. Trzeba było ją uzbroić we wszystko od zera. Warto było, bo ma bardzo wygodny gryf i super brzmią na niej nowe kawałki, które właśnie robimy! A co do standardowych gitar prosto ze sklepu, to niedawno udało mi się odłożyć na lutnika i wyregulować mojego ukochanego Fendera Jaguara, który kurzył się bardzo długo. Na pewno na nim też zrobimy niejeden nowy numer!

Fot: Bogna Kociumbas

Co do piecy, to gram na dwa wzmacniacze: Fender Twin Reverb, chyba z 81 roku, oraz NRDowski czy RFNowski wynalazek z lat 60. albo 70. W każdym razie nazywa się Suprem. Jest zamknięty z tyłu i brzmi bardzo basowo. Moje efekty to rosyjska wersja Big Muff oraz Danelectro Reel Echo, przez który rozgałęziam sygnał na dwa wzmacniacze. Do tego czasem tremolo z pieca. I dużo reverbu.

Fot: Dominika Korzeniecka

Klasyka gatunku. Najlepszy i najgorszy sprzęt, na jakim grałeś to?

G: To bardzo trudne pytanie. Każdy sprzęt, który miałem, bardzo lubiłem. Mogę tylko powiedzieć, że nie umiem znaleźć swojego brzmienia na Marshallu i Gibsonie Les Paul. Za to SG jest ok. No i marzy mi się jeszcze stary wzmacniacz firmy Sunn o)))

Podobnie jak bohaterowie poprzedniego odcinka The Stubs, jesteście przykładem kapeli o szorstkim, low-budgetowym brzmieniu. Jak w ogóle rejestrowaliście materiał na swoją debiutancką płytę? Brzmienie instrumentów było poddawane jakimś cyfrowym machinacjom czy jest to Wasz rzeczywisty sound?

G: Lubimy, jak nagrywają nas znajomi, którzy znają nasze brzmienie i wiedzą, co może mu się dobrze przysłużyć. Płytę nagrywaliśmy w domku na działce na wsi. Michał Ścibior z Wieloślad Studio zabrał swoje cudeńka i sprawnie nagraliśmy wszystko w trzy dni. Brzmienie przeszło przez analogową konsolę z lat 70. i taśmę szpulową. To, co słyszysz na płycie to 100%  my i nasze graty.

Wasz debiut nieco już okrzepł, jakie macie plany na najbliższy czas?

G: Mam nadzieję, że latem nagramy wszystko to, co ostatnio przygotowujemy. A kiedy to się ukaże? To już zależy od wielu czynników. Aktualnie czekamy na reedycję pierwszego albumu na winylu. Właśnie jedzie się tłoczyć, więc się bardzo cieszymy i planujemy kolejne koncerty!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz